Farbiarze wczesnośredniowieczni próbują farbować z użyciem rozmaitych elementów roślin. Czy jednak w epoce stosowano je wszystkie jako reagent farbiarski? Czy także eksperymentowano z rozmaitymi roślinami czy raczej znano powszechnie zestaw barwników, z których korzystano? Czy wiedzę farbiarską przekazywano z pokolenia na pokolenie, czy obarczona była cechową tajemnicą?
Jak narodziło się farbiarstwo w ogóle? Można tu spekulować i wysnuwać wiele teorii, najpewniej zaczęło się że ktoś ubrudził sobie ciuch jakimś owocem o intensywnych właściwościach farbiarskich (dajmy na to maliną czy jagodami), na ciuchu została czerwona/fioletowa plama. Plama się spodobała, więc postanowił sobie na taki kolor upie*dolić cały ciuch. I tak zaczęto farbować najpierw na sucho, potem na mokro, ale zimno, aż w końcu zaczęto gotować materiał w wywarze barwiącym. Przynajmniej taką kolejność sugeruje logika. Współczesny ruch rekonstruktorski daje nam wiele możliwości, wiele informacji wyciągniętych z pozycji naukowych nt. farbowania barwnikami pochodzenia naturalnego. Wiemy że orzechy włoskie farbują na zielono/brązowo lub prawie czarno, kora dębu na brązowo, pokrzywa na zielono, nawet dokopano się w toku poszukiwań do barwników dających niebieski i czerwony kolor. Pytanie zasadnicze - czy używano ich jako reagentów farbiarskich w epoce?
Istnieją pewne źródła poza XIV wiekiem świadczące o pozyskiwaniu niebieskiego barwnika z urzetu barwierskiego; czerwonego zaś z marzanny barwierskiej. Jak wspomniałem w jednym z wcześniejszych wpisów o tekstyliach, nie były to barwniki najłatwiejsze do uzyskania. Zwłaszcza niebieski, który wymagał procesu fermentacji wywaru barwiącego w odpowiedniej temperaturze. Urzet jednak zawiera bardzo małą ilość barwnika, więc nie mógł dawać efektu intensywnie niebieskiej wełny; co najwyżej błękit. Bardziej intensywnie niebieskie wełny i jedwabie mogły być uzyskane później, po sprowadzeniu indygowca barwierskiego do Europy. Indygowiec bowiem zawiera więcej barwnika niż urzet. Marzanna barwierska występowała dość powszechnie, jednak farbowanie tym reagentem (korzeniami marzany) wymaga ich zbioru, czyszczenia, zasuszenia. Przygotowania dostatecznej ilości korzeni do wywaru. Na większą skalę wymagało to uprawy marzanny. Średnio wyobrażam sobie poszukiwanie pojedynczych roślin do pozyskania wystarczającej ilości reagentu do otrzymania wywaru.
Innym problemem są 2 procesy których wielu domorosłych farbiarzy nawet nie bierze pod uwagę: "otwieracz" do włókna i utrwalacz barwnika. Tylko niektóre reagenty same w sobie zawierały utrwalacz, np. kora dębu. Podobnie niewiele jest reagentów na tyle intensywnych aby zabarwić włókno bez procesu przygotowawczego, jak łupiny orzecha włoskiego. Większość osób argumentujących za farbowaniem albo podaje że można było ubrudzić całą tunikę trawą czy jagodami, albo podaje tylko proces gotowania w wywarze z danego reagentu. Nie sądzę żeby przeciętny zjadacz chleba w średniowieczu był na tyle ogarnięty w dziedzinie alchemii aby przygotować te właśnie 2 procesy plus farbowanie. Co prawda samo moczenie tkaniny w roztworze ałunu nie wymaga specjalnej wiedzy, gorzej z pozyskaniem tego reagentu i wiedzą że związek ten utrwali barwnik we włóknie.
Szczerze wątpię żeby przeciętny mieszkaniec Europy w okresie średniowiecza w ogóle, zajmował się poszukiwaniem reagentów i farbowaniem stroju. Raczej szukał rozwiązania jak wyżywić rodzinę od żniw do żniw i zapłacić podatki feudałowi, co zrobić żeby z dachu w chacie nie kapało itd. Z pełnym żołądkiem przeżyć można, w ładnej tunice - niekoniecznie. Daje to do myślenia zwłaszcza wówczas, gdy czyta się dowolne roczniki z XIV wieku. Wzmianki o gradzie który zniszczył plony czy wprost - klęski głodu występują bardzo często. Wynikało to z bardzo nieefektywnego rolnictwa - większość chłopów była w stanie wyprodukować zboże tylko na własny użytek, w dodatku część zazwyczaj zabierał feudał jako formę podatku. Warto liczyć się także z grabieżami, co było wówczas na porządku dziennym.
Poza tym nie było zbytnio sensu farbować tkaniny na ubiór noszony do pracy - mógł się zniszczyć. Co prawda w miarę zużywania stroju można dojść do wniosku że każdy strój wyjściowy z czasem się zużywał i stawał się roboczym. Nie mniej to już jest naginanie zasady, bo wówczas możnaby tłumaczyć że jeśli mamy wzmiankę o 1 chłopie z XV wieku, który miał jedwabną szatę, którą mu ukradli, a farbowanie było w zasięgu ręki bo mieli ubiory wyjściowe, to przeciętny cieśla w pracy nosił podszywaną futrem robe zapinaną cynowymi guzikami (jeśli nie srebrnymi), uszytą z czerwonego jedwabiu bo było to w zasięgu jego możliwości. I nie demonizuję w tej chwili, dlatego nie powinno się naginać możliwości do stanu rzeczywistego, a raczej przedstawiać to, co było pewne przed teoretyczne możliwości posiadania farbowanego stroju. Nudzę o tym po raz kolejny, choć i tak nie wszyscy zrozumieją. A zrozumieć warto.
Chciałbym zaproponować bardzo proste rozwiązanie eliminacji mrocznych barw strojów. Co prawda wielbiciele barw innych niż naturalne (zieleni, różów, żółci, fioletów i wszystkich kolejnych niezgodnych z maścią owiec) mogą się obrazić, że rozwiązanie niniejsze nie jest sprawiedliwe. Ale działa. Mianowicie wszystkie ciuchy o kolorze innym niż te, które można uzyskać z owiec bez procesu farbowania (szary, brąz, ecry, czarny i ich mieszanki) powinny mieć obowiązek farbowania samodzielnego, przy fotodokumentacji i użyciu barwników potwierdzonych i dostępnych w danym regionie i czasie historycznym. Nie chodzi tu o sprawdzanie czy ktoś jest wystarczająco historyczny żeby wpuścić go na imprezę - niektórzy poprostu nie mają na to czasu ani/albo smykałki do drążenia tego tematu. Tym więc pozostawię wcześniejszy cykl o tekstyliach na tym blogu i nadzieję na zgodę co do teorii o wyższości naturalnych kolorów wełny i lnu nad farbowanymi. Nie ma to sensu dlatego też, bo znam mało ludzi którzy pozbywali się swojego estetycznie uszytego przez krawca stroju ("maszynowo z ręcznymi wykończeniami", a jakże by inaczej) tylko dlatego że przeczytali ten wpis. Nie ma to sensu również dlatego, że nie wszyscy zgodzą się z teorią że farbowanie nie było w zasięgu możliwości przeciętnego obywatela centralnej Europy doby XIV wieku i dalej będą śmigać po grunwaldzie z cepem bojowym w żarówiastoniebieskiej tunice (bo taką miał chłop w bogatych godzinkach księcia de Berry). Nie mniej taka propozycja prędzej czy później padnie i trzeba się z tym liczyć.
Słowo o ikonografii, kwestią przypomnienia. Zauważyliście zjawisko że w konkretnym manuskrypcie funkcjonuje konkretna paleta barw? Chciałbym zwrócić uwagę na te manuskrypty w których paleta barw jest najbardziej okrojona, gdzie to zjawisko widać. Na przykład Heidelberger Sachsenspiegel z początku XIV wieku. Poza barwą konturów rysunku(ciemnobrunatny, prawie czarny), funkcjonują 3 barwy - brudna czerwień, jasna zieleń i żółć, sporadycznie indygo (kolor, nie barwnik) i szary. Czy taki zestaw barw odzwierciedlał stan rzeczy? Na pewno NIE odzwierciedlał. Czyżby Niemcy nie znali różu, choć w innych źródłach występuje? Co z brązem i szarością - naturalnymi barwami wełny, a może nie występowały tylko farbowanie było nieodłącznym procesem powstawania stroju? Bzdura. To kolejny wybitny przykład dlaczego nie stosować ikonografii jako potwierdzenia na dany kolor stroju.
Problemem Archeologii Eksperymentalnej jest fakt, że próbują użyć wszystkiego co farbuje jako barwnik. Nie wszystko znano, nie wszystko czego używano jako barwniki znamy na dzień dzisiejszy, nie wszystko było popularne, powszechnie występujące. Bardzo dobrze że AE eksperymentuje, dzięki nim wiemy wiele na temat dostępnych kolorów w ogóle, wiemy że lnu raczej nie farbowano a wełnę i jedwab tak, itd. Jednak znaczna część współczesnych rekonstruktorów nie bierze pod uwagę że człowiek średniowiecza nie miał dostępu ani do facebooka, ani do odpowiedniej literatury, ani do frehy. Zdany był na to co usłyszał od innych potencjalnych domorosłych farbiarzy (zawodowi najpewniej obarczali to tajemnicą cechową jako że stanowiło to źródło ich utrzymania) lub czego doświadczył metodą prób i błędów. I po raz kolejny wracamy do punktu wyjścia - większości ubiorów nie farbowano.