niedziela, 11 grudnia 2016

Wyprawa w Lubuskiem (3-4 XII)



Dawno nic nie było o wyprawach. Tak, nie chcieliśmy być monotematyczni. Cały czas hasamy po chaszczach, niekoniecznie się o tym chwaląc na kartach bloga. Dziś wpis trochę odkrywczy bo organizowany przez świeżo upieczonego rekruta. Tym razem trasa wyprawy objęła ok. 10km marsz przez pola i lasy w okolicach Trzciela zakończony miłą, ale zimną nocą w prowizorycznym obozie. Skład typowy dla wypraw, 5 osób to w sam raz do otoczenia ogniska w pozycji leżącej.

Naszym pierwszym questem było udanie się do gospodarza po jajka, kiedy wykonaliśmy to jakże ważne zadanie wybraliśmy się we właściwą wędrówkę po okolicznych polach i lasach sprawdzając jednocześnie poręczność naszego podręcznego ekwipunku składającego się głównie z lnianych toreb z prowiantem oraz bukłaków wszelkiego rodzaju. Nasz posiłek w czasie wyprawy stanowiły głównie orzechy i żurawina, choć pojawiły się również kawałki sera wędzonego czy jakiejś suchej kiełbasy.








Marsz przebiegł w wesołej atmosferze oraz przede wszystkim przy suchej i bezwietrznej pogodzie. Temperatura w dzień wynosiła około 3°C, wystarczyły więc na spokojnie dwie warstwy ciuchów.  Po zrobieniu kółka wokół pól i lasu wróciliśmy do punktu wyjścia i zajęliśmy się budową obozu.




 
 Po rozbiciu prowizorycznych płacht, wymoszczeniu legowisk bardzo wygodnymi gałęziami oraz rozpaleniu zbawiennego ogniska zaczęło się prawdziwe obozowanie. Zanim nanieśliśmy część opału oraz doprowadziliśmy ognisko do ostatecznego kształtu zaczeło się ściemniać oraz szybko ochładzać. Na szczęście wyrobiliśmy się ze wszystkim przed zachodem Słońca.
 

W nocy temperatura osiągnęła -5°C co zmusiło nas do założenia trzeciej warstwy ciuchów oraz do rozpalenia większego ogniska. Prawie przez cały czas graliśmy wodę by trochę się rozgrzać, w tej sytuacji gorąca grochówka podnosiła na duchu i trzymała nas w cieple. Z naszych spostrzeżeń wynika, że % wełny w wełnie daje się zauważać po jej właściwościach termoizolacyjnych. Im więcej wełny w wełnie tym lepiej "grzeje".



W niedzielę kompania z Poznania zmyła się około godziny 9 rano. Wyprawa była bardzo udana i już planujemy drugą, tym razem wiosenną edycję.

czwartek, 6 października 2016

Inny kolor spodu tkaniny - czy na pewno podszewka?

Wielu rekonstruktorów późnego średniowiecza próbuje uzasadniać stosowanie lnianych podszewek w kapturach obecnością w materiale ikonograficznym późnego średniowiecza obrazów, w których widoczna jest spodnia strona kaptura w kolorze innym niż strona wierzchnia. Byli już śmiałkowie, którzy mimo gównoburz próbowali dementować tą praktykę, i wyszło im to całkiem dobrze. Będę kolejną taką osobą.

Dokonałem dziś, zupełnie przypadkiem, ciekawej obserwacji. Wywieszałem pranie, m.in. jeansy w splocie 2/3 diago. Od środka są błękitne, od wierzchu granatowe. A przecież to jedna warstwa tkaniny! I przypomniałem sobie wówczas, że diagonale w splocie o nieproporcjonalnym udziale osnów na wątki w splocie (np. 2/1, 3/1, 2/3) mają różne kolory po obydwu stronach. Po jednej stronie uwydatnia się kolor osnowy, po drugiej – wątku. Ze względu na brak związku jeansów ze średniowieczem, zdjęcia jeansów publikował nie będę, ale pochwalę się pledem w splocie 2/1 diago - osnowa dwojona z cakla podhalańskiego (jasnoszara), wątek z czarnogłówki. Ze specjalnymi pozdrowieniami dla autorki – Rosamar. Obiekt zupełnie różny, efekt jeden i ten sam.


Wyobraźmy sobie teraz, że farbujemy niniejszy pled w korze kruszyny lub janowca barwierskiego. Jaśniejsza osnowa przyjmie kolor żółty lub podobny do żółtego. Ciemniejszy wątek powinien przyjąć kolor zbliżony do zgniłozielonego (olive drab/polskie wrześniowe khaki). Czy nie przypominałoby to kaptura św. Józefa na obrazie poniżej? Oczywiście to przypadek. Tym nie mniej daje do myślenia. W normalnym trybie należałoby pofarbować przędzę przed tkaniem.

Dwustronne tkaniny wyjaśniałyby m.in. skąd się biorą różne kolory „podszewek” w ikonografii. I tłumaczyłoby to częściowo wysoki udział splotów skośnych 2/1 w materiale archeologicznym. Ponadto, wiele znalezisk kapturów z epoki reprezentuje ten właśnie typ splotu o odmiennym kolorze osnowy i wątku. Tak więc tkanina w splocie 2/1 wytkana z żółtej osnowy i zielonego wątku bardzo prawdopodobnie da taki właśnie efekt jak kaptur św. Józefa na dość znanym w temacie obrazie z 1393 r. (z prawej). Efekt byłby tym bardziej wyraźny, jeśli tkaninę poddać spilśnieniu. Przy tym nie twierdzę, że jest to jedyne słuszne wyjaśnienie innego koloru spodu odzieży przedstawianej w ikonografii, głównie kapturów. Ale wobec wielu znalezisk jednowarstwowych kapturów i uzmysłowienia sobie nakładów pracy koniecznych do pozyskania 1 warstwy tkaniny [1] [2] - ma to więcej sensu niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.

Wielu do dziś próbuje tłumaczyć podszewki lniane w kapturach wygodą użytkowania, ale czy tak naprawdę to jest w tym ważne? Kaptur, podobnie jak płaszcz, z założenia miał grzać organizm. Izolować od temperatury otoczenia. Pisało o tym już wielu, m.in. Owka. Nie dziwi więc fakt, że na obrazach z epoki, wśród chłopów przy żniwach częściej widać słomiane kapelusze niż kaptury jako nakrycie głowy. Kaptury są zaś normą u oraczy i siewców. Wynika to z niczego innego, jak pory roku, w której rzeczone prace rolne się odbywały. Wniosek jest prosty - kapturowi na lnianej podszewce bliższe jest określenie "kostium" jak "użytkowy element garderoby". Oczywiście inna bajka to kaptury dworskie.  

Tkaniny o różnym kolorze wątku i osnowy bardzo często znaleźć możemy wśród znalezisk z Herjolfsnes, choć dwustronne raczej nie były - splot, który dominuje (w 88% przypadków skośny 2/2) mógł dać efekt tkaniny w skośne prążki, ale nie tkaniny o różnych kolorach po każdej ze stron. Dwuwarstwowość mógł załatwić splot skośny 2/1 i 2 różne kolory przeplatających się nici. Wydaje się to banalne, ale proste spostrzeżenie potrafi wiele wyjaśnić.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Visby 2016

Zgodnie z zapowiedzią z lutego wystawiliśmy symboliczną delegację na 3. edycję bitwy pod Visby. Minął dzień po imprezie, wracamy w komplecie.


Impreza ma 1 zasadniczy minus - drogo. Na szczęście w nieszczęściu impreza nie jest organizowana co rok więc warto raz na jakiś czas wysypać wszystko z portfela. Poza reko jest też co zwiedzać. Choćby mury miejskie, które obeszliśmy od wewnętrznej i zewnętrznej strony co najmniej dwukrotnie. W muzeum leży masa uzbrojenia, które do niedawna oglądaliśmy tylko w .pdf Biblii Thordemana i na zdjęciach - udało się to w końcu obejrzeć na żywo. W mieście stoi 7 opuszczonych kościołów, które służą głównie za sale koncertowe. Ciekawe spostrzeżenie - u nas w stanie ruiny lub półruiny stoją głównie zamki. Tam - kościoły. W tym najstarszy - św. Olafa, który w stanie ruiny stoi już od średniowiecza i obrasta bluszczem.

Ciężko było szukać mroków wśród rekonstruktorów. Jeśli już ktoś przyjechał - był zrobiony przynajmniej tak jak należy. Ludzie ogarnięci do tego stopnia, że było o czym pogadać. W dowolnym języku. Mówią, że pod ten event pasujemy idealnie, od statusu społecznego począwszy a na stopniu dokładności szpeju skończywszy. Nie, to nie przechwałka. Zbyt wiele tunik z Bocksten, zbyt duże zapotrzebowanie na pospolite ruszenie ziemi Gotlandzkiej. Tak jakoś wyszło :P

Inscenizacja. Przez kilka ostatnich lat doświadczeń z reko nie sądziliśmy, że inscenizacja może być fajna. Zawsze jakoś źle się kojarzyła z pańszczyzną. Szwedzi mają tendencję do aktorzenia. Wbrew pozorom spodziewaliśmy się pussyfightu, a było całkiem groźnie. Oczywiście nie mówię tu o warczeniu na siebie zza ściany tarcz. Las włóczni, sztychy na porządku dziennym, strona Gotlandzka uzbrojona jak... praktycznie rozbrojona. Łucznicy używają innego typu pacynek. Przede wszystkim nie świecących białymi kulkami z prześcieradła i lepiej latających. Dostałeś? Czujesz że oberwałeś. Chyba najgorzej po gnatach. To była dobra odmiana od grunwaldzkiej przepychanki i dwugodzinnego czekania na start bitwy.


Przy imprezie masowej (organizatorzy mówili o 400 uczestnikach) trzeba liczyć się z pewnymi kompromisami. Nie ma mowy o oczekiwaniu poziomu wyższego niż maszynowo szyte stroje z ręcznym wykończeniem + spawane hełmy i tarcze ze sklejki. Za to inne zajawki nadrabiały straty moralne - ciągoty do piechoty a nie spieszonego rycerzenia, masowe użycie włóczni (czego u nas się boją), duży udział poprawnie obszytych rekonstruktorów. 3 edycji dopisała największa jak dotąd frekwencja. Z różnych względów warto było. I prawdopodobnie odwiedzimy kolejną edycję.

Garść zdjęć:

a takie coś ustawiają w Norwegii na plażach żeby wrócić.
przynajmniej tak mówi lokalny zwyczaj. oby zadziałało i na Gotlandii.
Za współorganizację i dobry melo szczególne podziękowania dla kolegów i koleżanek z Ukrainy. Euro 2012 jakoś wyszło, Visby 2016 - też. Vitaly, pozdro!

sobota, 18 czerwca 2016

o ognia rozpalaniu słów kilka

Był już wpis o krzesiwach, bardziej teoretyczny, ale konkretny. Nie było jeszcze tutoriala do używania krzesiw, ergo do rozpalania ognia. Niedługi czas temu udało się zebrać materiał zdjęciowy, więc dziś kilka słów na ten temat. Nie pierwszy na kartach tego bloga, ale fajnej jakości. Co zrobić z krzesiwem?

W Projekcie Volk rozpalanie ognia bez użycia zapalniczek lub zapałek, tj. przy pomocy powszechnych w średniowieczu metod praktykujemy od początku, tj. jakieś 6 lat. Przez ten czas w naszym środowisku krzesiw mamy aż za dużo. Z czasem nagromadziliśmy nieco doświadczenia, którym czas się podzielić. 

Krzesiwo jest jedną z odpowiedzi na pytanie „co robić, jeśli nie wojować?”. W rekonstrukcji w ogóle przedawkowany jest udział opcji militarnej i im częściej stawiamy sobie to pytanie, tym łatwiej znaleźć sensowne, a więc realne do zrealizowania odpowiedzi. Rozpalanie ognia jest jedną z nich, oczywiście nie jedyną. Dziś zapalniczka jest powszechnym obiektem noszonym w kieszeni, z uwagi na kulturę (lub jej brak) palenia tytoniu. Można się domyślać, że w średniowieczu nie był to obiekt aż tak powszechny, ale jest bardzo często spotykany wśród znalezisk. Dlatego oprócz butów, nogawic, tuniki i innych części "przebrania" warto zaopatrzyć się w coś ciekawego.

W dzisiejszych czasach rozpalanie ognia krzesiwem  należy do czynności wyspecjalizowanych, powiedziałbym, że nawet hipsterskich. W średniowieczu było powszechnie znane i praktykowane. Krzesiwo nie jest ogromnym wydatkiem (30-80zł), ale ważne jest żeby kupić krzesiwo sprawne, tzn. dobrze nawęglone. Idąc na kram warto zabrać ze sobą krzemień, znaleziony na drodze, i zapytać sprzedawcę, czy można krzesiwo przetestować. W przypadku zakupów przez internet – ryzyk fizyk. Albo się uda, albo się nie uda. Dlatego warto kupować u sprawdzonych kowali. Dobre krzesiwo nieci iskry dostatecznie gorące, by zapalić przepalony beztlenowo len; średnie - daje dużo małych iskier, które mogą nie być dostatecznie gorące, choć nie wiem jak zachowałyby się w przypadku hubki nasączonej materiałem lotnym (amoniak z moczu?). Doświadczonych w tej kwestii zapraszam do dyskusji w komentarzach. Złe krzesiwo nie daje iskier przy pierwszych trzech uderzeniach (pod warunkiem że skałka nastawiona jest pod właściwym kątem).

Krzesiwo to podstawowe narzędzie, którego potrzebujemy do rozpalenia ognia. Zrobione jest z nawęglonego żelaza, które w zderzeniu z krzemieniem – iskrzy. Nie obejdzie się też bez skałki, tj. krzemienia. Iskry same z siebie w większości przypadków ognia nie dają. Pozostałe to wypadki, które często prowadzą do pożarów. Z tego miejsca mocno rekomenduję rozpalać ogień w kontrolowany sposób. Potrzebny jest wówczas łatwopalny materiał, tj. hubka. W Volku najczęściej stosujemy jako hubkę przepalony len. Len można przepalić umieszczając go w blaszanym pojemniku obłożonym żarem z ogniska. Zamknięty pojemnik przedziurawia się przed włożeniem do ogniska. Do rozpalenia ognia potrzebne będzie także przygotowanie podstawowych materiałów palnych, tj. drewna w różnym stopniu rozdrobnienia.

Na rozpałkę pierwszego rzutu stosuję zwykle suche szerokie liście trawy lub jej kwiatostany. Kwiatostany są szczególnie dobre, bo wiszą kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią – najwcześniej docierają do nich promienie słoneczne i najszybciej schną w ciągu dnia. Suche liście trawy są cienkie, przez co łatwo przejmują żar z hubki. Rozpałka drugiego rzutu, w zależności od dostępności to najczęściej suche łodygi pokrzywy. Występują w przyrodzie w postaci białoszarożółtych kikutów wystających z ziemi; idealnie suche świetnie sprawdzają się jako rozpałka drugiego rzutu. Sprawnie przerzucają płomień do kolejnych, grubszych sortów drewna (drobne gałązki drewna iglastego, grubsza kora brzozy, etc.). Rzadko stosuję zachwalaną powszechnie korę brzozy, mam z nią złe doświadczenia.

Przepalony len kładziemy na płaszczyźnie krzemienia i pod kątem prostym uderzamy krawędzią roboczą krzesiwa w ostrą krawędź krzemienia do momentu, w którym co najmniej jedna z iskier zaskoczy na len, tworząc czerwoną plamkę żaru. Plamkę należy delikatnie rozdmuchać, kładąc w podpałce pierwszego rzutu. Podpałka pierwszego rzutu, przejmując żar od hubki, zaczyna dymić. Odpowiednio zbalansowane dostarczanie powietrza przez powolne dmuchanie w żarzący się punkt powinno wzniecić otwarty ogień (płomień) w ciągu kilkunastu sekund. Wówczas należy podłożyć zapaloną podpałkę pierwszego rzutu pod ustawione ognisko, lub położyć na ziemi i przykryć podpałką drugiego rzutu, układając na tworzącym się ogniu coraz grubsze gałęzie. Doświadczony operator krzesiwa rozpala ogień w 30 sekund w porywach do minuty.

Czy stosowano inne metody? Może. Na pewno frekwencja krzesiw w archeologii daje do zrozumienia, że krzesiwa były powszechne. Nasuwa się jeszcze pytanie na ile poprawne są znane nam z survivalu wynalazki typu łuk ogniowy. Samo stosowanie łuku jako narzędzia napędowego stosowane było w świdrach, tokarkach i podobnych narzędziach. Takie przykłady zastosowania daje nam Mendel Hausbuch (ale obrazka nie będzie bo nie przedstawia rozpalania ognia, więc odbiega od tematu).

Jeśli ktoś spośród czytelników spotkał się z przesłankami odnośnie stosowania innych niż krzesiwo metod rozpalania ognia - zapraszam do dyskusji w komentarzach.



czwartek, 26 maja 2016

Chłopi w wojsku XV wiecznego Śląska


Istnienie powinności wojskowych, mimo że ograniczonych, chłopów w XV wieku nie stanowiło tajemnicy. Jedynym problem jest to iż duża część obciążeń wojskowych nakładana była z wyprzedzeniem i trudno określić w jakim stopniu chłopi nałożone na siebie obciążenia wykonywali w rzeczywistości. Szukając odpowiedzi na to pytanie warto pochylić się nad spisami mobilizacyjnymi pochodzącymi między innymi ze Śląska. Dokumenty te zdają się wskazywać na praktyczny charakter służby wojskowej chłopów, a nie wyłącznie postulatywny z jakim mogliśmy mieć do czynienia w przypadku aktów normatywnych. System jaki wyłania się z owych spisów mobilizacyjnych sugerowałby iż w obronność kraju włączano wszystkie warstwy posiadające, w tym chłopów. Wydaje się iż w przeciwieństwie do rycerstwa nie mieli oni obowiązku powszechnego stawiennictwa w ramach pospolitego ruszenia (przynajmniej w omawianym rejonie i okresie), a na wyprawę wojenną mieli wysłać ściśle określone kontyngenty zbrojnych. Pozostaje pytanie od czego wielkość tego oddziału była uzależniona. Przyjąć należy, że wpływ na ilość zbrojnych wysyłanych na wojnę obronną uzależniony był od dochodów, ilość domostw lub od ilość posiadanej ziemi, co upodobniałoby ten system do późniejszego systemu wybranieckiego. Podobne spisy do tych Śląskich zachowały się z terenów Czech, Niemiec i Austrii.

Najstarszym był spis pochodzący z czeskiego Chebu z 1395 roku. Wyszczególniono na nim aż 133 parafie. Z ich terenów rekrutowano średnio po 9 – 10 zbrojnych, co łącznie dawało 1293 uzbrojonych chłopów. Rok wcześniej wykonano podobne spisy dla samego miasta Chebu. Łącząc wszystkich zmobilizowanych chłopów i mieszczan musiano uzyskiwać znaczne siły.

Następne dwa spisy mobilizacyjne zachowały się, z terenów bezpośrednio ze Śląskiem sąsiadujących – z Górnych Łużyc. Pierwszy datowany dokładnie na rok 1427, drugi był prawdopodobnie współczesny pierwszemu. Spisy te obejmowały 77 wsi znajdujących się w okręgu zgorzeleckim i 3 miejscowości znajdujące się poza nim. Prawdopodobnie zbrojni ze wszystkich wymienionych tam wsi musieli stawić się w Zgorzelcu, gdzie byli rejestrowani i rozpoczynali swoją służbę. Wszystkie miejscowości były w spisie opisane dość dokładnie, przy każdej wymieniano imiennie dowódcę i ilość zbrojnych, których miał prowadzić. Ponadto opisywano z jakim uzbrojeniem i wyposażeniem kombatanci mieli się stawić. Ze względu na braki w tych spisach liczbę zbrojnych można podać wyłącznie w przybliżeniu – wydaje się, że liczba dowódców przekraczała 129, wozów 117, a liczba zbrojnych wynosiła ok. 1950 osób.

Na zjeździe w Strzelinie w 1427 roku podjęto decyzję, na wypadek najazdu husytów i konieczności powszechnej obrony, o mobilizowaniu jednego wozu na 10 mieszczan i chłopów. Ustalono iż każdych czterech mieszkańców miast czy wsi miało wystawić na wojnę piątego. Podobne zasady uchwalono nieco później, ale również w 1427 roku, na zjeździe w Grodkowie, gdzie mobilizować miano jeden wóz na 10 chłopów.

Z terenów Śląska pochodziły dwa spisy, które zostały opisane jako spisy z okręgów Wrocławskiego i Uraskiego i wydatowane zostały na lata 1427-1430 i 1420-1430. Oba spisy prawdopodobnie tworzyły pierwotnie jedną całość. Na obu dokumentach obejmujących podwrocławskie wsie zostały podzielone na swego rodzaju okręgi sąsiedzkie. Czasami łączono w ten sposób miejscowości znacznie od siebie oddalone, które razem miały wystawić określoną liczbę zbrojnych i wozów na wyprawę wojenną. W taką grupę sąsiedzką wchodziły zazwyczaj dwie lub trzy wsie, ale w przypadku osad mniejszych bądź większych mogło być ich mniej lub więcej. W pierwszym dokumencie, określonym jako dystrykt urazki, wymieniono 24 miejscowości podzielone na 9 grup. Miały one razem dostarczyć 30 drabantów (piechurów), 28 koni (czyli najprawdopodobniej jeźdźców z wierzchowcami) i 7 wozów. W drugim dokumencie, obejmującym lewobrzeżny okręg wrocławski, wymieniono 73 wsie, które podzielone zostały na 26 grup. Razem wystawiano 108 drabantów, 100 koni i 25 wozów. Tereny te były dość bogate i gęsto zaludnione, co może tłumaczyć dużą ilość wysyłanych na wojnę konnych, których wyekwipowanie było kosztowne i w związku z tym mniejszą ilość pieszych. Oba okręgi razem wystawiały aż 128 koni, co stanowiło prawie połowę zbrojnych, pieszych na spisach znalazło się łącznie 138, a wozów 32.

Z późniejszego okresu pochodził spis z okręgu strzelińskiego datowany na 1470 rok, który znajdował się w jednym z landbuchów brzeskich zaginionych po 1945 roku. Według XIX wiecznego opracowania w dokumencie tym umieszczono 37 wsi lub ich części, w przypadku wsi podzielonych między różnych właścicieli. Na spisie uwzględniono liczbę mieszkańców wsi oraz liczbę zbrojnych których wystawiano. Wymagania były wysokie, bo trzech chłopów miało wyprawić na wojnę czwartego. Podobnie jak w innych wypadkach jeden wóz miał przypadać na 10 pieszych. Łącznie wszystkie wsie uwzględnione w spisie miały wystawić 142 pieszych i 14 wozów, dołączyć miało do nich 64 jeźdźców, wystawionych przez osoby zobowiązane do służby na sposób rycerski – nie wiadomo jednak w jaki sposób ujęto to w spisie. Miasto Strzelin wystawiało 3 wozy i 40 pieszych. Co dawało w całym okręgu 142 pieszych, 14 wozów i 64 jeźdźców. Warto jednak wspomnieć iż w spisie tym nie uwzględniono wszystkich miejscowości, w tym posiadłości klasztornych.

Kolejny spis dotyczył księstwa żagańskiego, nabytego w 1472 roku przez księcia saskiego Albrechta i jego brata Ernesta. Sam spis składał się z dwóch list, datowanych na 1472 i 1474 rok. W okręgu żagańskim w 26 pozycji spisu uwzględniono 43 jezdnych, 27 wozów i 131 pieszych. W spisie dotyczącym okręgu przewoskiego znajdowały się 23 pozycje, w których wymieniano 32 jeźdźców, 15 wozów oraz 129 pieszych. Miasto Żagań dawało 2 wozy i 20 pieszych, a Przewóz 1 wóz i 6 pieszych. W spisie ujęto również rycerzy, których zobowiązania zamykały się w przedziale 1 – 5 koni, 0 – 2 wozów i 0 – 15 pieszych.

Ostatni rejestr pochodził z 1503 roku i dotyczył księstwa nysko-otmuchowskiego. Dobra te były własnością biskupów wrocławskich. Rejestr kontyngentów chłopskich dołączony został w tym przypadku do spisu osób zobowiązanych do służby konnej. Dokument ten powstał najprawdopodobniej przy okazji przeglądu dokonanego w Nysie 7 VII 1503 roku. Obszar objęty mobilizacją podzielony został na cztery kwartały, dwa w okręgu nyskim i dwa w otmuchowskim. Opisując poszczególne kwartały wymieniano poszczególne wsie, podając liczbę mieszkańców danej osady, a także liczbę wozów i pieszych których mieli oni wystawić. Wszystkie cztery kwartały razem wystawiały 472 pieszych i 48 wozów. Poszczególnie wsie wystawiać miały oddziały składające się zazwyczaj z jednego pawężnika, 3 do 6 strzelców i tyle samo zbrojnych wyposażonych w broń drzewcową. Co ciekawe co piąty mobilizowany wóz miał być kryty plandeką.


Niestety wszystkie spisy nie uwzględniały kwestii koni pociągowych i woźniców, których wystawienie najprawdopodobniej również obciążało zobowiązaną do służby ludność. 

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Zarobki i ceny w późnośredniowiecznej i renesansowej Europie, część I

Artykuł ten ukazał się także na moim prywatnym blogu nikodem.blogspot.com.

W ostatnich latach w polskim ruchu rekonstrukcyjnym sporą uwagę zaczyna przywiązywać się do statusu społecznego odtwarzanej postaci, który w oczywisty sposób rzutuje na to w co ubiera się dana persona czy też co i jakiej jakości posiada. Zasadniczo to na co kto mógł sobie pozwolić widać doskonale np w źródłach ikonograficznych, jednakże tematykę tą można także analizować poprzez dane na temat zarobków poszczególnych grup społecznych i kosztów poszczególnych dóbr. Jako że mam odrobinę wolnego czasu, postanowiłem przejrzeć dostępne mi materiały i przedstawić pewną syntezę w/w danych.

Dla ułatwienia w tekście posługiwać się będę dzisiejszymi, metrycznymi jednostkami miary, a zarobki i ceny dóbr przedstawiać będę w gramach srebra (gAg). Zasadniczo jest to dosyć dobrze oddająca realia jednostka, która jednocześnie ma szereg innych zalet, m.in. ułatwia porównywanie cen w różnych latach (kompensując psucie pieniądza) i pozwala na porównywanie cen w różnych państwach (wymiana walut w średniowieczu jest problematyczna). Przy pewnych obliczeniach przyjęto 250 dni pracujących w roku.

Zarobki

To co w oczywisty sposób determinuje stan posiadania danej osoby są zarobki. Przyjrzyjmy się zatem, jak rozkładają się zarobki poszczególnych grup zawodowych. Analizę rozpocznijmy od zarobków najniższych - robotników niewykwalifikowanych. W tą grupę wliczać będą się wszyscy pracownicy fizycznie, którzy wykonują najprostsze zadania - np. tragarze, robotnicy budowlani. Na poniższych wykresach umieściłem dane dotyczące dziennych zarobków robotników budowlanych w czterech dużych miastach Europy - Londynie, Sztrasburgu, Krakowie i Florencji.
Rys. 1. Zarobki robotników budowlanych w XIV - XVI wieku w Europie.
W przypadku robotników o wyższych kwalifikacjach zarobki były, oczywiście, istotnie wyższe, jednak różnica nie jest taka ogromna. Na przykład w Lyonie w XVI wieku, porównanie wygląda następująco:
Rys.2. Porównanie zarobków mistrza murarskiego i niewykwalifikowanego robotnika w XVI wieku w Lyonie. 
Przedstawiona powyżej średnia nie jest daleka od prawdy w całej Europie. Na przykład w 1420 roku w Krakowie stolarz zarabiał ok. 4,52 gAg/dzień, a jego pomocnik 3, 41. W II połowie XVI wieku i w XVII wieku stosunek ten powoli zwiększa się i przekracza dwa, jednak są to już czasy daleko poza zakresem zainteresowań tego artykułu.

Jak ma się sprawa z bardziej wykwalifikowanymi pracownikami? Przyjrzyjmy się danym m.in. Lubeki (do której kilkukrotnie jeszcze wrócimy, ponieważ zachowało się bardzo dużo danych z tego miasta nt. ekonomii). Kusznik (wytwórca kusz) zarabiał od 2,67 gAg/dzień w XIV wieku do 3,56 gAg/dzień w XV wieku. Rusznikarz od 4,45 gAg/dzień w XV wieku do nawet ponad 13 gAg/dzień w XVI wieku. Sekretarz sądowy w 1485 i 1486 roku zarabiał 10 gAg/dzień. XV i XVI wieczny lekarz wykazywał przychody od 6,68 gAg/dzień do ok. 13 gAg/dzień. Ludzie jeszcze bogatsi, na przykład młynarz, zarabiali odpowiednio więcej - ponad 22 gAg/dzień (1452 rok). Na podobne zarobki w XV wieku mogli liczyć także niektórzy urzędnicy, na przykład inspektor w mennicy (?).

Dla wielu osób w środowisku rekonstruktorskim niezwykle cenną informacja mogą też być zarobki żołnierzy. W 1447 roku najemnik za dzień swojej służby otrzymywał od 4,5 do niemalże 5 gAg,  a w połowie XVI wieku już od ok. 9 do prawie 12 gAg/dzień. Oczywiście mowa tutaj o szeregowych - wyżsi szarżą żołnierze, na przykład kapitan straży konnej, mógł liczyć na zarobki od 6,7 gAg/dzień (w XIV wieku) poprzez 15,6 gAg/dzień (ok połowy XV wieku) do 60 gAg/dzień (pod koniec XV wieku).

Osobną grupą są chyba najbiedniejsi ze wszystkich: robotnicy rolni i rolnicy. Dane dla tych grup są bardzo skąpe, głównie z uwagi na to, że rolnicy hodowali towary często dla siebie, prowadzili handel wymienny i nie mieli styku z pieniądzem aż tak często jak mieszkańcy miast. Udało mi się odnaleźć informacje dla zbieraczy winogron z Wiednia oraz pracowników rolnych z Monachium. Dane ich dotyczące za XV i XVI wiek zawarte są na poniższym wykresie.
Rys. 3. Zarobki robotników rolnych
Zbieracze winogron nie zarabiali tak źle, średnio 2,33 gAg/dzień. Robotnicy rolni natomiast 1,45 gAg/dzień - najmniej ze wszystkich przedstawionych tutaj grup.

Podsumowując, zarobki rozpatrywanych grup w XV wieku rozkładają się od 1,45 gAg/dzień do ponad 60 gAg/dzień. Najmniej zarabiają oczywiście niewykwalifikowani robotnicy, jest to przedział od 1,45 do 3,88 gAg/dzień. Dalej za nimi lokują się wykwalifikowani robotnicy (murarze, cieśle, stolarze) oraz rzemieślnicy z zarobkami do ok 5 gAg/dzień. Na takie zarobki liczyć mogli także żołnierze najniższego stopnia. Przedział od 5 do 10 gAg/dzień to już niżsi urzędnicy, lekarze etc. Powyżej 10 gAg/dzień zarabiali właściciele np. młynów (o innych przybytkach nie znalazłem informacji).

Dla uproszczenia dalszych analiz przyjmijmy więc 3 grupy: najbiedniejszych - od 1,5 do 4 gAg/dzień, średniozamożnych - od 4 do 10 gAg/dzień i bogatszych mieszczan - powyżej 10 gAg/dzień (do ilu nie wiem i ciężko mi to zdefiniować).

Zapamiętajmy teraz powyższe wyliczenia, szczególnie te dla Lubeki, gdyż na przykładzie dokumentów z tego miasta prześledzimy ceny. Jest ono stosunkowo miarodajne z uwagi na swoją wielkość; zasadniczo koszty życia i zarobki w największych miastach (por rys.1) są większe - tak jak teraz.

Koszty życia

Analizę kosztów życia rozpocząć trzeba od rozpatrzenia kosztów jedzenia. Dla uproszczenia, jak pisałem powyżej, skupimy się na cenach w Lubece (przy korzystaniu z innych źródeł będę ostrzegał). Analizę rozpocznijmy od przyjrzenia się kosztom zboża w XIV - XVI wieku.
Rys. 4. Rozkład cen zboża w XIV, XV i XVI wieku w płn. Niemczech.
Jeśli przeliczymy teraz litry na kilogramy, a następnie na kalorie dla każdego ze zbóż otrzymujemy:

Tab.1. Średnie ceny 100 kcal w XIV - XVI wieku z podziałem na źródło kalorii (zboże)
wiekowies (gAg/100 kcal)żyto (gAg/100 kcal)pszenica (gAg/100 kcal)
XVI0,025860,032760,0429
XV0,010750,015250,01945
XIV0,004390,007

Efektywnie więc, jeśli o wykarmienie się idzie różnice pomiędzy najtańszym (owies) a najdroższym (pszenica) zbożem były dosyć istotne - niemalże dwukrotne. Jeśli takich zbożowych kalorii chcemy przyjąć teraz, powiedzmy 3000 dziennie, to daje nam (w XV wieku) od 0,323 do 0,584 gAg/dzień. No ale samo zboże, nieważne jak przetworzone, to gorzej niż źle. Zjedzmy sobie może do tego jajeczko. Jak kształtowały się ceny jaj w Antwerpii pokazuje rysunek 5.
Rys. 5. Rozkład cen jaj w Antwerpii w XIV - XVI wieku.
Załóżmy że codziennie zjadać będziemy dwa jajka (co nie jest dalekie od rozsądku, biorąc pod uwagę ich wielkość - jajka średniowieczne były najpewniej istotnie mniejsze od dzisiejszych) - daje nam to (w XV wieku) wydatek równy 0,134 gAg/dzień. Pozostając jeszcze w Antwerpii zakupmy tutaj jeszcze groch, ser i mięso:
Rys. 6. Rozkład cen grochu, sera i wołowiny w Antwerpii w XIV - XVI wieku.
Zakładając, że kupujemy (na dzień) 0,5 l grochu (w XV wieku) wydamy na to warzywo 0,128 gAg/dzień. Do tego dorzućmy 50 g sera - 0,041 gAg/dzień - oraz 100 g mięsa wołowego  - 0,183 gAg/dzień. W średniowieczu występowało około 200 dni postnych w całym roku, więc bardzo często będziemy zmuszeni zastąpić naszą wołowinkę np. rybą jeśli mamy ochotę na coś żywego, Wróćmy do Lubeki, gdzie zakupić możemy wiele gatunków ryb: dorsza, śledzia czy molwę. Litr tego pierwszego 6,286 gAg, a drugiego 11,880 gAg. Litr ponieważ ryby kupowało się na beczki (i jednostki pochodne). Jeśli zatem  w dzień postny zrezygnujemy z jajek, sera  oraz mięsa to nadal ryba może pozostawać poza naszym zasięgiem finansowym. Ot, post.

Skoro już pojedliśmy, to teraz można to czymś popić. Najlepiej piwem - jest zdrowe i tanie. W XV wieku cena piwa w Lubece kształtowały się następująco:
Rys. 7. Rozkład cen piwa w XV wieku w Lubece.
Litr zwykłego, lokalnego piwa kosztował średnio 0,3 gAg. Aby wypić takiego piwa ok 2..3 litrów dziennie zainwestować musimy prawie 1 gAg/dzień, ale jeśli kupujemy najtańsze piwko, jakie pokazuje rozkład, to wydatek ten może się zmniejszyć już do ok. 0,4 gAg/dzień.

Podsumowując zatem nasze minimalistyczne XV wieczne menu: kupiliśmy ok 1,5 l zboża, dwa jajka, 0,5 l grochu, 50 g sera i 100 g wołowiny. Całość takiej diety kosztować nas będzie ok 0,81 gAg/dzień (pomijając dni postne). Do tego doliczyć trzeba koszty napojów (jeśli nie wytwarzamy ich sami w domu). Oczywiście, oprócz kupowania pokarmów, możemy częściowo samodzielne je wytwarzać - trzymać kury, hodować warzywa etc. Jakkolwiek nie będzie to podstawą naszej diety to pozwoli ją urozmaicić i uczynić ciekawszą.

W kolejnej części artykułu postaram się omówić kolejne wydatki, jakie mogą czekać naszą niezbyt bogatą postać w XV wieku. A póki co - jeśli macie jakieś komentarze, sugestie bądź pytania (na przykład o koszty jakichś innych produktów spożywczych) pozostawiajcie je w komentarzach - postaram się uzupełnić artykuł według sugestii i w miarę możliwości odpowiedzieć na Wasze pytania.

czwartek, 31 marca 2016

Anatomia kaletki

Zastanawialiście się kiedyś jak to było z kaletkami w epoce? Dziś oczywiste jest, że gdzieś trzeba schować telefon, paczkę fajek, klucze do auta i portfel. W średniowieczu ten zestaw drobnych artefaktów nie istniał (może z wyjątkiem portfela). Dziś postaram się uporządkować kwestię kaletek i ich miejsce w obecnym światku rekonstruktorów. A może to coś da...

Co w zasadzie rozumieć pod pojęciem kaletka? Kaletka to torebka skórzana, niewielkich rozmiarów, zaopatrzona szlufką lub dwiema, zawieszona u paska. Służyła do przechowywania przedmiotów osobistych.

Zacznijmy od tego co wiemy wszyscy. Gdzieś powyższy inwentarz podręczny trzeba schować. Gdzieś gdzie nie dostanie się ręka potencjalnego złodzieja. Nawet nie dla bezpieczeństwa faktycznego, ale dla świętego spokoju. Można byłoby zostawić w namiocie; telefon wyłączyć żeby choć na 2-3 dni oderwać się od rzeczywistości, pozostaje niepokój przed włamaniem do namiotu. Odczuwam niedobór skrzyń w rekonstrukcji, nawet niewielkich skrzynek, np. przykutych do masztu namiotu łańcuchem. Ale jeszcze większy niedobór sprawia mi brak kłódek w rekonstrukcji. Archeologia pokazuje ich wiele. Jestem prawie pewien, że więcej niż kaletek.

Co mówią na ten temat źródła? Nawet pobieżne prześledzenie ikonografii daje łatwo zauważyć że obecność kaletki nie jest normą. Oczywiście pod warunkiem że nie przeglądamy średniowiecznej sztuki pod kątem przeglądu kaletek. Częściowo może to wynikać z orientacji postaci w kadrze (kaletka schowana pod płaszczem, szatą wierzchnią / zasłonięta inną postacią albo obiektem), ale nawet ten fakt nie pozostawia wątpliwości: kaletek wiele nie ma. Można oczywiście spekulować na temat kaletek ukrytych pod strojem, ale ja wolę opierać się na faktach jak na domysłach: kaletki nie występują jakoś bardzo często. Zaobserwowałem, że frekwencja kaletek zwiększa się z upływem czasu, pod koniec XVw. jest ich już całkiem sporo. Niestety nie kojarzę konkretnych badań na obszarze występowania kaletek w ikonografii późnego średniowiecza; trochę na wyczucie ocenię częstotliwość ich występowania: 1 kaletka na zirka 20 postaci.

Przejdźmy do archeologii. Oczywiście są znaleziska luźne, jest biblia Goubitza na ten temat. Jednak, prawdę powiedziawszy, nie zauważyłem żeby ktoś zestawiał występowanie kaletek np. z butami. Buty zachowują się w glebie podobnie jak kaletki, co wynika z tworzywa z jakiego są wykonane. Tak więc można przejrzeć relację ilości znalezisk kaletek i znalezisk butów w tych samych miejscach (co wynika z warunków glebowych). Wywrot-Wyszkowska podaje zestawienie znalezisk fragmentów butów i toreb/sakiewek. Zidentyfikowano w Kołobrzegu 13871 fragmentów obuwia, podczas gdy toreb/sakiewek zaledwie 37, tj. 0.002 pierwszej wartości. Nawet jeśli przyjąć że połowa fragmentów obuwia to zużyte odpady, że kaletki zużywają się wolniej, że buty występowały parami a kaletki sztukami, otrzymamy optymistycznie relację kaletek do butów jak 1:100. Podobnej relacji oczekiwałbym w innych miastach, w których opracowano znaleziska skórzane. Z czego może wynikać taki niedobór kaletek?

Spróbujmy opracować potencjalną zawartość takiej kaletki w epoce. To jest, co wymuszało zakup kaletki w epoce. Na tforum.info toczyła się na ten temat debata, nie są to więc moje wymysły z kosmosu; tzn. nie tylko ja się nad tym zastanawiam. Wśród pomysłów rekonstruktorów ze wschodu pojawiły się:
klucze, pieniądze, różaniec, zestaw do higieny osobistej, okulary, kości do gry, chustka, grzebień, coś do pisania (tabliczki woskowe + stylus), biblia kieszonkowa, lusterko, pieczęć, krzesiwo i hubka, igielnik, nożyk, łyżka, sygnety, relikwie, kamień probierczy, karty do gry. Razem 20 potencjalnych obiektów.
Od siebie dodam osełkę do noża; we wczesnym średniowieczu były bardzo powszechne, później mogły się schować do kaletki. Oczywiście lwia część tych przedmiotów dotyczy osób (w jakimś średniowiecznym rozumieniu tego słowa) wykształconych. Tabliczki woskowe, biblia, lusterko, pieczęć, sygnety, relikwie czy kamień probierczy to na swój sposób obiekty elitarne - nie korzystał z tego przeciętny Jaś. Niektórych obiektów, jak grzebień, kości do gry, krzesiwo, igielnik, karty do gry - nie było konieczności przechowywania przy sobie, albo nie były używane przez każdego "obywatela". Co z kolei wynika z powyższego?

A może kaletkę łączy jakiś związek z profesją? Kto w epoce musiał nosić kaletkę? Czy była ona niezbędna rzeźnikowi albo pasterzowi? Moim zdaniem istnieje szereg zawodów, których reprezentanci mogli nosić kaletki, z uwagi na:
1. pracę niestacjonarną, która wymaga noszenia przy sobie narzędzi do jej realizacji
2. dużą ilość drobnych akcesoriów powiązanych z zawodem
Moim zdaniem takimi zawodami są: jubiler, kupiec, żołnierz, pisarz, krawiec, klucznik. W komentarzach mile widziane inne pomysły.

Mam ale nie używam? Taki wariant także woła o rozważenie. Czy kaletka musiała być używana w każdej sytuacji? Tłumaczyłoby to ich niedobór w ikonografii, ale nie w archeologii. Oczywiście mogły się nie zachować, nie zostać zdeponowane w warstwie kulturowej, etc. Kontekst używania kaletki wymagałby opracowania oddzielnych sytuacji dla każdej grupy zawodowej albo nawet zawodu, i byłyby to bardziej spekulacje jak sensowne wnioski. Przytoczę sytuację użytkowania kaletek przez żołnierzy w czasie wyprawy zbrojnej - sytuacja ta nie jest porównywalna z wyjściem kupca na targ, choć na pierwszy rzut oka są to podobne okoliczności. Kaletki nie musiały być stałym obiektem na pasku - tłumaczy to choćby konstrukcja większości znalezisk tego typu, pozwalająca na swobodne zsunięcie kaletki z paska i równie łatwe umieszczenie jej na pasku.

W powyższych rozważaniach nie wziąłem pod uwagę jeszcze jednej kwestii. Społeczeństwo zasadniczo dzieli się na dwie płcie, mniej więcej w równej ilości. Tak więc połowa znalezisk obuwia przywiązana jest do kobiet, które w patriarchalnym społeczeństwie europejskiego średniowiecza nie odgrywały roli handlowców, pisarzy, żołnierzy, etc., a przynajmniej nie było to zjawiskiem powszechnym. Przekłada się to na występowanie kaletek u kobiet w ikonografii; zdecydowanie trudniej znaleźć je u kobiet niż u mężczyzn. Nie przywiązywałbym także wspomnianej funkcji do dzieci. Rzuca to nieco optymizmu na przytoczoną powyżej relację znalezisk butów do kaletek 1:100. Pamiętajmy jednak że to nadal szacunek optymistyczny. Może niekoniecznie chciałbym przez to powiedzieć, że kaletki są złe i trzeba się ich pozbywać. Mowa raczej o bardziej rozmyślnym ich użytkowaniu: kiedy idę na targ, wkładam na pasek kaletkę, bo w czymś trzeba zabrać kasę i kości do przerżnięcia reszty środków w karczmie. Kiedy hasam w bieliźnie po przydomowym ogródku, może kaletka nie jest mi niezbędna?

Co jeśli nie kaletka? Na początku przygody z rekonstrukcją dość często widywałem proste sakiewki ze złożonego prostokąta bądź z rury z okrągłym dnem. W obecnej reko niemal zanikły. Nie brakuje ich w materiale archeologicznym (przynajmniej tych pierwszych), także w materiale późnego średniowiecza.