niedziela, 28 sierpnia 2011

Trudne barwniki: indygo, urzet i marzanna. Dlaczego nie?

Farbiarze wczesnośredniowieczni próbują farbować z użyciem rozmaitych elementów roślin. Czy jednak w epoce stosowano je wszystkie jako reagent farbiarski? Czy także eksperymentowano z rozmaitymi roślinami czy raczej znano powszechnie zestaw barwników, z których korzystano? Czy wiedzę farbiarską przekazywano z pokolenia na pokolenie, czy obarczona była cechową tajemnicą?

Jak narodziło się farbiarstwo w ogóle? Można tu spekulować i wysnuwać wiele teorii, najpewniej zaczęło się że ktoś ubrudził sobie ciuch jakimś owocem o intensywnych właściwościach farbiarskich (dajmy na to maliną czy jagodami), na ciuchu została czerwona/fioletowa plama. Plama się spodobała, więc postanowił sobie na taki kolor upie*dolić cały ciuch. I tak zaczęto farbować najpierw na sucho, potem na mokro, ale zimno, aż w końcu zaczęto gotować materiał w wywarze barwiącym. Przynajmniej taką kolejność sugeruje logika. Współczesny ruch rekonstruktorski daje nam wiele możliwości, wiele informacji wyciągniętych z pozycji naukowych nt. farbowania barwnikami pochodzenia naturalnego. Wiemy że orzechy włoskie farbują na zielono/brązowo lub prawie czarno, kora dębu na brązowo, pokrzywa na zielono, nawet dokopano się w toku poszukiwań do barwników dających niebieski i czerwony kolor. Pytanie zasadnicze - czy używano ich jako reagentów farbiarskich w epoce?

Istnieją pewne źródła poza XIV wiekiem świadczące o pozyskiwaniu niebieskiego barwnika z urzetu barwierskiego; czerwonego zaś z marzanny barwierskiej. Jak wspomniałem w jednym z wcześniejszych wpisów o tekstyliach, nie były to barwniki najłatwiejsze do uzyskania. Zwłaszcza niebieski, który wymagał procesu fermentacji wywaru barwiącego w odpowiedniej temperaturze. Urzet jednak zawiera bardzo małą ilość barwnika, więc nie mógł dawać efektu intensywnie niebieskiej wełny; co najwyżej błękit. Bardziej intensywnie niebieskie wełny i jedwabie mogły być uzyskane później, po sprowadzeniu indygowca barwierskiego do Europy. Indygowiec bowiem zawiera więcej barwnika niż urzet. Marzanna barwierska występowała dość powszechnie, jednak farbowanie tym reagentem (korzeniami marzany) wymaga ich zbioru, czyszczenia, zasuszenia. Przygotowania dostatecznej ilości korzeni do wywaru. Na większą skalę wymagało to uprawy marzanny. Średnio wyobrażam sobie poszukiwanie pojedynczych roślin do pozyskania wystarczającej ilości reagentu do otrzymania wywaru.

Innym problemem są 2 procesy których wielu domorosłych farbiarzy nawet nie bierze pod uwagę: "otwieracz" do włókna i utrwalacz barwnika. Tylko niektóre reagenty same w sobie zawierały utrwalacz, np. kora dębu. Podobnie niewiele jest reagentów na tyle intensywnych aby zabarwić włókno bez procesu przygotowawczego, jak łupiny orzecha włoskiego. Większość osób argumentujących za farbowaniem albo podaje że można było ubrudzić całą tunikę trawą czy jagodami, albo podaje tylko proces gotowania w wywarze z danego reagentu. Nie sądzę żeby przeciętny zjadacz chleba w średniowieczu był na tyle ogarnięty w dziedzinie alchemii aby przygotować te właśnie 2 procesy plus farbowanie. Co prawda samo moczenie tkaniny w roztworze ałunu nie wymaga specjalnej wiedzy, gorzej z pozyskaniem tego reagentu i wiedzą że związek ten utrwali barwnik we włóknie.

Szczerze wątpię żeby przeciętny mieszkaniec Europy w okresie średniowiecza w ogóle, zajmował się poszukiwaniem reagentów i farbowaniem stroju. Raczej szukał rozwiązania jak wyżywić rodzinę od żniw do żniw i zapłacić podatki feudałowi, co zrobić żeby z dachu w chacie nie kapało itd. Z pełnym żołądkiem przeżyć można, w ładnej tunice - niekoniecznie. Daje to do myślenia zwłaszcza wówczas, gdy czyta się dowolne roczniki z XIV wieku. Wzmianki o gradzie który zniszczył plony czy wprost - klęski głodu występują bardzo często. Wynikało to z bardzo nieefektywnego rolnictwa - większość chłopów była w stanie wyprodukować zboże tylko na własny użytek, w dodatku część zazwyczaj zabierał feudał jako formę podatku. Warto liczyć się także z grabieżami, co było wówczas na porządku dziennym.

Poza tym nie było zbytnio sensu farbować tkaniny na ubiór noszony do pracy - mógł się zniszczyć. Co prawda w miarę zużywania stroju można dojść do wniosku że każdy strój wyjściowy z czasem się zużywał i stawał się roboczym. Nie mniej to już jest naginanie zasady, bo wówczas możnaby tłumaczyć że jeśli mamy wzmiankę o 1 chłopie z XV wieku, który miał jedwabną szatę, którą mu ukradli, a farbowanie było w zasięgu ręki bo mieli ubiory wyjściowe, to przeciętny cieśla w pracy nosił podszywaną futrem robe zapinaną cynowymi guzikami (jeśli nie srebrnymi), uszytą z czerwonego jedwabiu bo było to w zasięgu jego możliwości. I nie demonizuję w tej chwili, dlatego nie powinno się naginać możliwości do stanu rzeczywistego, a raczej przedstawiać to, co było pewne przed teoretyczne możliwości posiadania farbowanego stroju. Nudzę o tym po raz kolejny, choć i tak nie wszyscy zrozumieją. A zrozumieć warto.

Chciałbym zaproponować bardzo proste rozwiązanie eliminacji mrocznych barw strojów. Co prawda wielbiciele barw innych niż naturalne (zieleni, różów, żółci, fioletów i wszystkich kolejnych niezgodnych z maścią owiec) mogą się obrazić, że rozwiązanie niniejsze nie jest sprawiedliwe. Ale działa. Mianowicie wszystkie ciuchy o kolorze innym niż te, które można uzyskać z owiec bez procesu farbowania (szary, brąz, ecry, czarny i ich mieszanki) powinny mieć obowiązek farbowania samodzielnego, przy fotodokumentacji i użyciu barwników potwierdzonych i dostępnych w danym regionie i czasie historycznym. Nie chodzi tu o sprawdzanie czy ktoś jest wystarczająco historyczny żeby wpuścić go na imprezę - niektórzy poprostu nie mają na to czasu ani/albo smykałki do drążenia tego tematu. Tym więc pozostawię wcześniejszy cykl o tekstyliach na tym blogu i nadzieję na zgodę co do teorii o wyższości naturalnych kolorów wełny i lnu nad farbowanymi. Nie ma to sensu dlatego też, bo znam mało ludzi którzy pozbywali się swojego estetycznie uszytego przez krawca stroju ("maszynowo z ręcznymi wykończeniami", a jakże by inaczej) tylko dlatego że przeczytali ten wpis. Nie ma to sensu również dlatego, że nie wszyscy zgodzą się z teorią że farbowanie nie było w zasięgu możliwości przeciętnego obywatela centralnej Europy doby XIV wieku i dalej będą śmigać po grunwaldzie z cepem bojowym w żarówiastoniebieskiej tunice (bo taką miał chłop w bogatych godzinkach księcia de Berry). Nie mniej taka propozycja prędzej czy później padnie i trzeba się z tym liczyć.

Słowo o ikonografii, kwestią przypomnienia. Zauważyliście zjawisko że w konkretnym manuskrypcie funkcjonuje konkretna paleta barw? Chciałbym zwrócić uwagę na te manuskrypty w których paleta barw jest najbardziej okrojona, gdzie to zjawisko widać. Na przykład Heidelberger Sachsenspiegel z początku XIV wieku. Poza barwą konturów rysunku(ciemnobrunatny, prawie czarny), funkcjonują 3 barwy - brudna czerwień, jasna zieleń i żółć, sporadycznie indygo (kolor, nie barwnik) i szary. Czy taki zestaw barw odzwierciedlał stan rzeczy? Na pewno NIE odzwierciedlał. Czyżby Niemcy nie znali różu, choć w innych źródłach występuje? Co z brązem i szarością - naturalnymi barwami wełny, a może nie występowały tylko farbowanie było nieodłącznym procesem powstawania stroju? Bzdura. To kolejny wybitny przykład dlaczego nie stosować ikonografii jako potwierdzenia na dany kolor stroju.

Problemem Archeologii Eksperymentalnej jest fakt, że próbują użyć wszystkiego co farbuje jako barwnik. Nie wszystko znano, nie wszystko czego używano jako barwniki znamy na dzień dzisiejszy, nie wszystko było popularne, powszechnie występujące. Bardzo dobrze że AE eksperymentuje, dzięki nim wiemy wiele na temat dostępnych kolorów w ogóle, wiemy że lnu raczej nie farbowano a wełnę i jedwab tak, itd. Jednak znaczna część współczesnych rekonstruktorów nie bierze pod uwagę że człowiek średniowiecza nie miał dostępu ani do facebooka, ani do odpowiedniej literatury, ani do frehy. Zdany był na to co usłyszał od innych potencjalnych domorosłych farbiarzy (zawodowi najpewniej obarczali to tajemnicą cechową jako że stanowiło to źródło ich utrzymania) lub czego doświadczył metodą prób i błędów. I po raz kolejny wracamy do punktu wyjścia - większości ubiorów nie farbowano.

środa, 17 sierpnia 2011

Skóra jako surowiec

Do produkcji butów i innych skórzanych utensyliów stosuje się rozmaite skóry. Często w proto- czy jak kto woli - okołogrunwaldzkiej widać skóry garbowane przy użyciu chromu, farbowane na rozmaite kolory. Faktem jest, że taka skóra w epoce była nie do osiągnięcia, przynajmniej ta, którą mam na myśli - np. jaskrawoczerwona. Na pewno nie w takim wydaniu jak dostępna na rynku skóra tapicerska. Dziś od strony technicznej o skórze jako surowcu stosowanym do rekonstrukcji historycznej średniowiecza.

Tak jak zwracamy uwagę w przypadku wełny czy lnu żeby był to 100% materiał powinniśmy zwracać uwagę na poprawność "chemiczną" skóry. Tzn proces, w wyniku jakiego otrzymaliśmy taką skórę jaką kupujemy w sklepie/na allegro. Jedyną poprawną na chwilę obecną, spośród tych oferowanych przez garbarnie w kraju, jest skóra garbowana roślinnie. Łatwo ją poznać po tym że upuszczona na nią kropla oleju roślinnego niemal od razu przyciemnia jej kolor z cielistego do głębokiego brązu. Tak, kolor cielisty (w różnym odcieniu, od bladego do prawie pomarańczowego) jest tym poprawnym.

Taką skórę należy kupować jako surowiec. Oczywiście nie świadczy to o obowiązku noszenia kaletek czy butów w tym właśnie kolorze, można ją przyciemnić do dowolnego stopnia w wyniku nacierania olejem, łojem lub też woskowania. Skóra roślinnie garbowana się do tego nadaje, zaś niemożliwe jest to w przypadku skór tapicerskich, które ani wosku ani oleju nie chłoną. Takie najczęściej marszczą się pod wpływem temperatury stopionego wosku*, tłuszczy na zimno - poprostu nie chłoną. Sprawdzone doświadczalnie.

Skóry tapicerskie, garbowane chromowo łatwo rozpoznać. Mają jednolity kolor, jakby malowane farbą. Fakturę "zmarszczek" mają bardzo regularną; nadaną przez odciśnięcie na odpowiedniej formie. Nadają się do rekonstrukcji historycznej mniej więcej tak samo jak polar czy surówka bawełniana na strój tekstylny. Czyli cofamy się poziomem mniej-więcej do roku 2005.

Nie protestuję przeciw skórze barwionej w ogóle, bo proces był znany, choć stosowany sporadycznie. Farbowanie sprzętów skórzanych (zwłaszcza butów) nie miało sensu ze względu na proces ich zużywania. Podeszwy ścierały się w błyskawicznym tempie, doszywano nowe, często po kilka warstw. Ale w końcu takie obuwie nadawało się do wrzucenia do rzeki (np. do Tamizy, jak robili Londyńczycy, czemu zawdzięczamy tyle znalezisk londyńskich butów). Buty, zwłaszcza te stosowane przez Volk, nie należały z pewnością do najładniejszych. Buty dworzan, zwłaszcza włoskich czy bizantyjskich były często wycinane, co zapewniało dobrą wentylację stopom. W Europie centralnej takich znalezisk jest niewiele, warunkował to zapewne klimat. Buty miały chronić przed wilgocią z zarosiałej trawy, błotem, ścieraniem się skóry na stopach i podobnymi czynnikami. Nie mniej ze względu na ceny butów, biedniejszy Volk na co dzień nosił łapcie z łyka, podobne do tych jakie zachowały się w folklorze białoruskim, było o tym na Freha.

Na koniec słowo o historycznych kolorach skór. Najbardziej poprawnymi zdaje się być szeroka gama odcieni brązu. Poza tym historyczna jest skóra w kolorze czarnym, oczywiście uzyskana z cielistej w wyniku intensywnego przyciemniania dostępnymi w średniowieczu metodami, odpuśćmy sobie pastę do butów. Pozostałe kolory skóry wymagały procesu farbowania, o podobnym poziomie skomplikowania co farbowanie tekstyliów. Jednak na inne kolory farbowano głównie to, co nie narażone było na ciągłe działanie czynników atmosferycznych i potu, np. obite skórą skrzynie, nie mniej wiąże się to raczej z bogatą, okrojoną liczebnie częścią społeczeństwa średniowiecznego.
_____________________________
*jednak w wosku podgrzanym do zbyt wysokiej temperatury zmarszczy się nawet skóra roślinnie garbowana. Z temperaturą mimo wszystko - trzeba uważać.

sobota, 13 sierpnia 2011

Ręczne tkanie

Na rynku dostępne są ręcznie tkane materiały. Wg niektórych - szczyt ultrasowości, najbardziej poprawny z poprawnych wyznaczników rekonstrukcji. Inni je krytykują, że przez wyznaczanie trendu na ręcznie tkane materiały zbliżamy się rekonstrukcją do żydowskiej koszerności. W dzisiejszym wpisie będę się posługiwał skrótem, żeby nie powielać sekwencji 2 słów: Ręcznie Tkany - RT.

Chyba najbardziej pewnym (choć nie jedynym) wyznacznikiem ręcznego tkania materiału jest jego szerokość. Tkano kilka szerokości do różnych segmentów odzieży. I tak np. 40cm szerokość mogła służyć do rękawów, 60 do korpusu, 80 do korpusu dla ludzi "dużego formatu". 100cm jest jeszcze do zaakceptowania, taka szerokość jest osiągalna na poziomych krosnach. Oczywiście jeśli tkacz się uprze może zrobić także większą szerokość (np. w przypadku płaszcza, choć nawet te bywały zszywane z kilku fragmentów wełny, por. płaszcz z Bocksten) ale tej metrowej granicy winniśmy się trzymać. Szerokości ponad 100cm są z reguły tkane fabrycznie. Najczęściej spotykane szerokości przemysłowe materiałów to 150, 135 i 170cm. Tych trzeba się wystrzegać jak ognia przy dobieraniu RT materiałów.

Kolejny powód dlaczego takie szerokości a nie inne? Unikanie podkrojów w szyciu. Swojego czasu na forum http://halla.mjollnir.pl/ toczyła się dyskusja nt. podkrojów. Podkroje, tzn odcinanie naturalnie obrobionych krawędzi materiału (jako wynik procesu tkania) wymagają jego dodatkowego obrabiania. My, rekonstruktorzy, przyzwyczailiśmy się przy szyciu ciuchów że to norma. De facto przy szyciu z RT materiałów można sobie tego procesu oszczędzić, poprostu unikając podkrojów. Krawędzie nie będą się siepać. Szycie w RT materiałach, zwłaszcza lnie przy użyciu lnianych nici - to nie to samo co w maszynowo tkanych materiałach; ci, którzy próbowali, wiedzą o czym piszę. Dlatego tunika z Bocksten, a nie robe czy dublet(choć i u Bockstensmanna podkroje występowały).

Do znamion ręcznego tkania należą też nieregularne, ciemniejsze pasy na lnie (po kilka kolejnych nici wątku) nierówne krawędzie (w końcu wątek był ściągany ręcznie), a także zbity splot lnu.

Przeglądając od czasu do czasu allegro kilka razy natknąłem się na nakręcanie klienta hasłami w rodzaju "jak ręcznie tkany" albo nawet chamskim podpisywaniem szarego lnu workowego o luźnym splocie i szerokości 150cm, podejrzewam że nawet z domieszką innego włókna (konopnego? jutowego?) jako ręcznie tkany. Żeby było żałośniej wspomnę, że ludzie się na to nabierają bo materiał schodzi. Piszę niniejszy wpis, żeby takim zjawiskom zapobiec.

Słowo o samych niciach do tkania. Powszechnie na rynku dostępna jest przędza dwuniciowa, jak sama nazwa wskazuje - skręcana maszynowo z 2 nici. Teoretycznie tkać z tego się da, ale nie będzie to rozwiązanie historycznie. Najlepiej taką przędzę (jednoniciową) wytkać samodzielnie. Wchodzi też w grę rozplątanie skręconej dwuniciówki na dwie osobne nici, wówczas tkanina otrzymana z takiej przędzy będzie morfologicznie poprawna, jeśli komuś nie przeszkadza jej maszynowe skręcenie. Jeśli zaś komuś zależy na kompleksowej rekonstrukcji, trzeba zacząć od przędzenia, ale tu, po więcej informacji odsyłam na bloga http://lucivo.blogspot.com/ .

Najbardziej pewnym rozwiązaniem na otrzymanie ręcznie tkanego materiału jest jego samodzielne wytkanie. Najłatwiej to zrobić z wełny, len bywa bardziej upierdliwy. Chętnych w tej materii zapraszam do lektury w/w bloga http://lucivo.blogspot.com/ , autorzy dzielą się doświadczeniami nt. tkania. Tkanie materiału, czyli otrzymywanie najwyższego poziomu rekonstrukcji stroju można, a nawet trzeba dokumentować. Podobnie jak kowal Einar dokumentował tygodniowy proces otrzymywania maksymalnie historycznego noża z rudy darniowej, tj. od zera. Efekty takiego tkania ze względu na brak doświadczenia z początku mogą być mizerne i zniechęcające, ale próbować warto. Bardziej cierpliwi wyjdą na tym z zyskiem.

Pewnie większość czytelników teraz dojdzie do wniosku, że mi odbiło i poza kolorami teraz będę przyczepiał się tkania materiału. Nic z tych rzeczy. Pewne jest, że większości rekonstruktorów najzwyczajniej w świecie nie stać na zakup RT materiałów do wykonania maksymalnie historycznego stroju, lub zabraknie zdolności manualnych lub czasu do samodziałowego wytworzenia takiego specyfiku. Ponadto podejrzenie fałszywości produktów dostępnych na rynku rekonstruktorskim poddają w wątpliwość poziom tak wykonanego stroju. Jest jeszcze jeden powód dlaczego nie - jest masa innych niedociągnięć - kroje, dostosowanie wzorów, podejście do rekonstrukcji postaci, kolorystyka, miecze wycinane z płaskowników i stykowe kolczugi (nawet te nieocynkowane)... rzeka aspektów, które poprawić można, jeśli się tylko chce i jest się odpowiednio doedukowanym reenactorem. Aspektów ważniejszych niż wykonanie samego materiału. Tyle na ten temat.