środa, 24 października 2012

Zwiad, 19-21 X 2012

Sprawozdanie z imprezy. Jak było powiedziane na początku, Projekt stawia na imprezy niekomercyjne, z wysokim poziomem poprawności historycznej. Minioną wyprawę można z powodzeniem okrzyknąć pierwszą imprezą pod banderą PV.

Zjechaliśmy się do Owidza w piątek wieczorem, 19 X 2012. Nocowaliśmy na grodzie, wyruszyliśmy w sobotę 20 X z grodu Owidz. W założeniu mieliśmy zrobić trasę łącznie 33km, z czego w sobotę zrobiliśmy 18km, w niedzielę zaś - 15. Wyprawa w składzie Ja, Kaspian, Mateusz, Tybald.

Mapkę naszkicowałem w oparciu o zdjęcie satelitarne, ale nie wyszła zbyt dokładnie co też było zamierzone i w efekcie na szlaku czasami przychodziło nam kluczyć. W epoce nie mieli google maps, ale o coś trasę oprzeć wypadało... Szliśmy głównie polnymi i leśnymi drogami, czasami przez pola i łąki, fragmentami na przełaj przez las; niestety asfaltu uniknąć się nie dało.

Jako prowiant zastosowaliśmy suszoną kiełbasę, jajka na twardo, chleb żytni i razowy, sery wędzone, żurawinę suszoną, wodę z winem.

Nocleg w terenie nastręczył nam nieco problemów związanych z obecnością dzików. W niedzielę rano ślady dzików w ziemi widać było już jakieś 40m od obozu. Warty wyznaczyliśmy na całą noc ok 12h, niewiele spaliśmy. W niedzielę widoczność dalszych obiektów utrudniała mgła i duża wilgotność powietrza, która podczas przemarszu na przełaj przez las w godzinach przedpołudniowych powodowała coś w rodzaju deszczu, a także mokre buty (mimo impregnowania) przez pozostałe 2/3 niedzieli. Problemem u świeżych było też zorganizowanie tobołka, różne dziwne patenty często zawodziły i wymagały poprawiania "w praniu".

Z własnych doświadczeń: wypróbowałem gliniany grapen w warunkach wyprawowych - nie ma problemów z transportem, nie zbił się, a wodę zagotować się dało. Mógłby być mniejszy jak 1 litr. Używałem też ceramicznej manierki, kapitalnie trzyma niską temperaturę wody przy czym nie ciąży aż tak jak się spodziewałem. Grunt to dobry montaż.

Przemarsz oczywiście w pewnym stopniu zmilitaryzowany, choć nie stawialiśmy szczególnie na opancerzanie się. Ja zabrałem pawężkę, włócznię i kord, Tybald - toporek i włócznię, Mateusz - glewię, kord i puklerz, Kaspian - kord i puklerz. Poza tym oczywiście nóż u każdego. Prawie wszystkie egzemplarze kute.

Na koniec kompletna fotorelacja z wyprawy. Enjoy.

piątek, 12 października 2012

Rekonstrukcja lokalna a multikulti

Od momentu rozpowszechnienia Internetu, czyli w zasadzie od początku funkcjonowania rekonstrukcji historycznej w Polsce, przez łatwą dostępność do źródeł obcych pojawia się coraz większe zainteresowanie rekonstrukcją orientu. Dochodzi nawet do pojawiania się rekonstruktorów dalekiego wschodu. Często motywowane jest to niedostatkiem źródeł w naszym spektrum geograficznym. Zaczęło się od zatrzęsienia Rusów w najstarszych czasach które pamiętam jako rekonstruktor. Rozszerzyło się o próby rekonstrukcji Szkotów i Piktów, zapewne po kolejnym obejrzeniu filmu "Braveheart". Dziś zauważa się rekonstruktorów samurajów. Miałoby to jeszcze sens gdyby brać pod uwagę bliskie kontakty międzykulturowe; takie, których przedstawiciele mogli się rzeczywiście spotkać w epoce. Jednak kiedy dochodzi do obecności saracenów albo samurajów na wybrzeżu Bałtyku (chyba że zakłada to scenariusz imprezy) to coś tu jest nie tak...

Rekonstrukcja postaci spoza zamieszkiwanego terytorium to nie tylko problem tworzenia multikulti jakiego nigdy nie było. To także problem rzetelności. Poszukiwanie profesjonalnych materiałów do rekonstrukcji to nie tylko google.com, ale także biblioteki. Z kolei ten faktor tworzy kolejny problem - znajomość języka obcego. Np. odtwarzając Chazara z VIII w. wypadałoby dobrze znać rosyjski z rozszerzonym słownictwem nt. archeologii, bowiem większość materiałów źródłowych jest właśnie w tym języku. Rekonstruując Szweda z XII wieku wypadałoby mówić po szwedzku na przyzwoitym poziomie, z wymienionego wyżej powodu. Oczywiście nie rzecz w tym żeby na imprezach jako postać-mieszkaniec Rusi Kijowskiej mówić po starorusku, tak jak i średniowieczny polski rymcerz - załączać nawijkę sienkiewiczowską staropolszczyzną. Nawijkę staropolem zaobserwowałem głównie u tych, którzy próbują nadrobić tym swój sprzęt na żenującym poziomie. Próby rekonstrukcji języka z epoki to ciekawe przedsięwzięcie dla filologów specjalizujących się w językach wymarłych. Wymaga jednak dobrego przygotowania gramatycznego i leksykalnego. Bez tego wychodzi z tego parodia.

Fakty w epoce wyglądały tak. Cudzoziemcy brali udział w bitwach (np. Grunwald, Worskla, Visby, Legnica), w postaci najemników lub stron walczących, byli kupcami - w miejscach intensywnego obrotu handlowego (przy czym kupcy to ludzie bogaci), w postaci mniejszości osiedlonych na stałe w miastach (ludność żydowska), studenci (Akademia Krakowska od 1364), pielgrzymi (choć sanktuariów nie zliczyłem wiele). Tak więc obecność "orientalnych" podczas imprez rekonstruktorskich jest uzasadniona w wyżej wymienionych sytuacjach. Podobnie jak obecność kobiet-rycerzy - tylko wówczas, jeśli mamy udokumentowany konkretny przypadek (np. Joanna d'Arc). Poza tym - zjawisko zbyt upowszechnione. Podobnie jak kapaliny typu "kredka", przyłbice, miecze hanwei czy "syndrom Visby" u rycerzy.

Kilka słów na temat okrajania zjawiska lokalności. Osobiście przejechałem się na tym w rekonstrukcji wczesnego średniowiecza ograniczając się terytorialnie do Mazowsza. Niemal niemożliwe jest oparcie swojej rekonstrukcji na jednym mieście, gródku czy wsi. Jeśli nawet mamy komplet z Plemiąt: płaty, hełm, kusze, ceramikę - butów stwierdzam brak. Podobnie jak znalezisk tekstyliów. Można określić centrum skupienia uwagi, np. na miasto Szczecin i wśród znalezisk poszczególnych kategorii (np. buty, noże, ceramika, odzież, broń) wybierać te zlokalizowane najbliżej. Tylko wówczas z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć "jestem rekonstruktorem pomorskiego draba z połowy XIV wieku". Można oczywiście dojść do wniosku przeglądając opracowania że np. znaleziska noży z Londynu i Norymbergi, czy kształt podeszw butów z Utrechtu i Sztokholmu za bardzo się nie różnią. Owszem, pewne czynniki dla szerszego terytorium są wspólne. Co nie znaczy jednak że to usprawiedliwia wszystko. Zawsze to większa autentyczność mieć w pełni lokalny komplet sprzętu.

Warto jeszcze poruszyć rozmiar wspomnianego spektrum. Nie da się określić jednoznacznie jego rozmiaru. W dużej mierze warunkuje je ilość źródeł dostępnych tamże. Może to być Marchia Brandenburska, może to być miasto/gród - Nowogród Wielki, może to być też całe państwo - jak Państwo Zakonu Krzyżackiego. Sensu natomiast nie ma ograniczanie swojej rekonstrukcji według współczesnych granic politycznych. Żeby nie szukać przykładu daleko - Polska w momencie śmierci Kazimierza Wielkiego (1370). Jako odrębne podmioty polityczne należy odkroić od III RP Państwo Zakonne, księstwa Pomorskie i Śląskie, Nową Marchię i Mazowsze, dodać zaś Ruś Halicką. Grają tu dużą rolę kwestie wpływów politycznych i kulturowych. Analizując znaleziska z terenów dzisiejszej RP należy wziąć pod uwagę rzecz bardzo ważną. Czy dane miejsce wchodziło wówczas w zakres granic państwa polskiego? Biorąc zaś pod uwagę szersze spektrum które powinno nas interesować, tj. spektrum kontaktów kulturowych - będzie to Europa Centralna. Mniej więcej od Renu po Dniepr, od Inflant i południowej Skandynawii po Karpaty i Alpy.

Oczywiście nikt nie może zabronić rekonstruować innym samurajów, fińskiej konnicy czy berberyjskiego króla. Pozostaje mieć nadzieję że ogólny obraz etnicznej struktury rekonstruowanych postaci nie będzie bardziej przemieszany niż ma to miejsce w obecnej RP w XXI wieku. Poza tym sądzę, iż rekonstrukcja powinna być lokalna*.
__________________________________________
*parafraza słów Katona "Ceterum censeo Carthaginem delendam esse" (Poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć).