sobota, 18 sierpnia 2012

Barwa. Wiek 14. a 17.

Dokonałem niedawno całkiem ciekawego spostrzeżenia. Mianowicie przeglądając ikonografię siedemnastowieczną doszedłem do wniosku że lwia część odzieży (wyłączając wystającą bieliznę - krezy, kołnierzyki koszul i pończochy) to czerń lub brąz; kolorowa odzież zdarza się sporadycznie (Landauer Hausbuch I). Jak interpretować to zjawisko? Jakie ma to przełożenie na XIV wiek?

Ikonografia nowożytna, co rzuca się w oczy już na początku, zakłada większą autentyczność przedstawienia niż ikonografia średniowieczna. Mowa tu przede wszystkim o dokładności przedstawiania, o detalach, proporcji, perspektywie. Ale także o kolorach. Jak zauważyłem wcześniej, w iluminowanych manuskryptach epoki średniowiecza występuje ograniczona: szersza lub węższa paleta barw. Nie oddaje ona zupełnie realiów. Przykładem mogą być niebieskie elementy płytowe. Przypomnę że w manuskryptach nie było priorytetem oddać realia epoki, a dostarczyć klientowi kolorowy produkt, spełniający jego estetyczne oczekiwania. Oczywiście kroje odzieży oddane zostać musiały - tutaj za bardzo nie było czego przekłamywać; mówiąc o realiach mam na myśli w tej chwili jedynie kolorystykę stroju.

Mogłoby się zdawać że dominacja brązów i czerni to moda. Śmiem wątpić. W XVII wieku kolor "munduru" zależał od przynależności do regimentu. Były regimenty w barwach niemal cyrkowych, były też szare szeregi. Kwestia zasadnicza - jak to było z odzieżą cywilną? Landauer Hausbuch pokazuje XVII-wieczne mieszczaństwo dość nowoczesnego miasta jak na swoje czasy - mowa oczywiście o Norymberdze. "Kasty" którą w oczach znacznej części rekonów - było stać na wiele. Poza tym także w Landauerze znajdują się przedstawienia ubiorów typowo farbowanych, np. na pomarańczowo. Mamy więc zatem człowieka kultur przedfarbiarskich, barbaricum + wczesne średniowiecze z tysiącami jarlów i księżniczek, pełne i późne średniowiecze z kolorowymi manuskryptami i malowanymi pogromcami smoków, wiek XVI z landsknechtami w cyrkowych dubletach i nagle nastaje wiek siedemnasty.. szary, ponury, czarnobiały.

W epoce przedindustrialnej obecna dostępność jasnego runa była ilościowo ograniczona. Podobnie jak w przypadku wikliny amerykanki, która zdominowała rynek gdzieś w XIX wieku, biała owca (merynos) rozpowszechniła się w Europie z Hiszpanii w XVIIIw. Do XVIII w. za próby wywozu z Hiszpanii tych owiec karą była śmierć. Nic dziwnego - wełna tych owiec o kapitalnej jakości była intratnym towarem eksportowym dla Hiszpanii. Większość stad była własnością kościoła bądź arystokracji. Oczywiście merynos to nie jedyna owca o białym umaszczeniu. Tym nie mniej pamiętać trzeba że brązowe, szare bądź czarne umaszczenie to dla średniowiecza standard dostępności. Jasne zaś, w szczególności białe, które nadaje się do farbowania - to towar może nie tyle deficytowy, co intratny jako obiekt handlu. Odbiorcami mogły być przede wszystkim miasta zajmujące się produkcją tekstylną, w tym farbiarstwem, np. Wenecja. Produkt końcowy - drogie, farbowane sukna dobrej jakości, stawały się wówczas znów obiektem handlu, z tym że na innych cenach.

Z tego miejsca należy przeanalizować działalność farbiarzy w środowisku rekonstruktorskim. Prawdą jest że mieć ciuch farbowany naturalnie to zawsze postęp względem farbowanego fabrycznie. Natomiast należy zastanowić się nad samym faktem farbowania tegoż. Co innego jeśli farbujemy eksperymentalnie, aby dowiedzieć się co było możliwe, co innego jeśli robimy to na skalę przemysłową.
Choć teraz się to już powoli zmienia, jeszcze niedawno ciężko było dopatrzeć się rekonów w niefarbowanych kolorach wełnianych ciuchów. A doprowadzałoby potencjalnego obserwatora do wniosku, że wszyscy farbowali ciuchy i brązy właściwie nie istniały. Piję tu do szeroko pojętej okołogrunwaldszczyzny. O ile z czernią tego problemu nie było bo jeszcze całkiem niedawno czarne nogawicospodnie były standardem, o tyle z pozostałą częścią barw naturalnych było co najmniej biednie. Tym bardziej dziwi fakt że ogrom reagentów, których farbiarze używają daje brąz: orzech włoski, kora dębu, szyszki olchy...

niedziela, 5 sierpnia 2012

Men-at-Arms

W Polskim RR powszechnie uważa się, że walka spieszonego rycerstwa jest czymś powszechnym, akceptowalnym acz trochę naciąganym. W końcu, na zachodzie Europy, spieszone rycerstwo na polu bitwy było dość często spotykane, więc jak rozumują - mimo pewnych braków na ten temat w źródłach Polskich da się to zjawisko zaakceptować. Przyjrzyjmy się zjawisku spieszania rycerzy na zachodzie.

Zacznijmy od najbardziej znanego przykładu spieszania kawalerii – od Anglików. Ich właśnie uważa się wręcz za „wynalazców” tego sposobu walki. "Men-at-Arms", jak nazywają ciężkozbrojną kawalerię mieszkańcy Anglii jest dość niebezpiecznym terminem, będziemy dalej nazywali ich "zbrojnymi". Każdy Rycerz angielski był określany jako zbrojny, czyli ciężko opancerzony, wyszkolony wojownik. Anglicy jednak często podkreślają w literaturze współczesnej (np. Osprey – Campaign – Poitieres), że nie każdy zbrojny był rycerzem. Jak dobrze wiemy, obowiązkiem służby wojskowej obarczani byli również bogaci mieszczanie którzy często wchodzili w skład chorągwi rycerskich.  Już od XII wieku pojawia się podział na ciężkozbrojnych kawalerzystów a rycerzy. Tych pierwszych w łacinie nazywa się „milites gregarii” zaś rycerzy „milites nobiles”. Występują też lokalne odmiany tych określeń, np. francuskie „Homme d’armes”, angielskie „Men-at-Arms” lub włoskie „Condottieri”. Świadczą one o tym, że nie było to zjawisko na tyle sporadyczne, by je bagatelizować. W krajach, w których istniała dość liczna grupa bogatych mieszczan służących w ciężkiej kawalerii osobny termin był po prostu potrzebny. Jak widać, kraje Europy zachodniej z doskonale rozwijającymi się miastami były idealnym środowiskiem dla powstania tego rodzaju kasty ciężkozbrojnych mieszczan. W przeciwieństwie do rycerzy, zbrojni nie uważali, że walka pieszo jest haniebna, wielu z nich oprócz uzbrojenia kawaleryjskiego posiadało broń do walki pieszej – poleaxy, halabardy, gizarmy i glewie.

Wyspiarze podczas Wojny stuletniej jak i Wojny Dwóch Róż często wspierali swoją piechotę spieszonymi kawalerzystami - tymi którzy z pochodzenia byli mieszczanami; tymi, dla których walka pieszo nie była niczym niegodnym. W rejestrach wydatków Czarnego Księcia znajdują się wpisy dotyczące wypłaty (niemałego) żołdu dla zbrojnych uczestniczących w kampanii prowadzonej na terenie Francji. Jak każdy rekonstruktor dobrze wie, rycerz był osobą związaną z władcą przysięgą lenną, wypłata żołdu musiała więc dotyczyć osób nie powiązanych tym kontraktem. Były bowiem to formacje nie złożone z rycerzy (którzy tak czy inaczej na wyprawę musieli się stawić) lecz z bogatych mieszczan, którzy w istocie byli oddziałami zaciężnymi rekrutowanymi na ziemiach angielskich. Faktem jest że oddziały te były formowane przez osoby które otrzymały od Króla zgodę lub rozkaz przeprowadzenia zaciągu na danych ziemiach, najcześciej był to właśnie wasal który oprócz swoich wasali zajmował się organizowaniem oddziału z wspomnianych mieszczan. Jeśli zaś wziąć pod uwagę fakt, iż wielu bogatych mieszczan dosłownie wkupowało się w ówczesną arystokrację, oraz istnienie na zachodzie Europy pełonoprawnych herbów mieszczańskich (traktowanych dość pogardliwie przez prawdziwych rycerzy), zdamy sobie sprawę z faktu, że spieszonych rycerzy właściwie nie było.

W dobie Grunwaldu Królestwo Polskie i Prusy Zakonne też posiadały swoją klase „Zbrojnych”. Bez wyjątku było to bogate mieszczaństwo, które stanowiło warstwę mniej liczną niż na zachodzie Europy. Źródła Krzyżackie i Polskie nie traktują jednak mieszczan walczących konno jako osobną formacje. Powód wydaje się być dość prosty, kawalerzyści w Polsce i Prusach krzyżackich nigdy nie byli spieszani podczas bitew w polu i nie wspierano nimi szeregów piechoty. Kawaleria spieszana była tylko podczas oblężeń i jak możemy się domyślić, nie robiła tego chętnie. Bogaci mieszczanie służący w kawalerii pod Krzyżacką lub Polską banderą nie byli ani licznym ani znaczącym elementem w naszej wojskowości.