sobota, 22 marca 2014

Cel - pal.

Jakiś czas temu zacząłem obserwować rozwój działalności kilku grup, których nazw nie przytoczę, bo nie zamierzam szydzić. Chciałbym jednak dziś dokonać demontażu zorientowania* tych grup; pewnych tendencji, które u tego typu grup zaczynam obserwować. Cała kwestia rozbija się o cel, na który rzeczone grupy są zorientowane.

We własnym otoczeniu nietrudno będzie zaobserwować grupy podobnie nastawione. A mowa o pewnym stopniu komercjalizacji tego, czym się zajmujemy. Pod tym względem, wszystkich rekonstruktorów w skali kraju, Europy, świata - można podzielić jedynie na 2 grupy. Na tych, którzy są zorientowani na siebie (rekonstruktorów) i na zewnątrz (turystów). Problemu nie ma w momencie kiedy ktoś w grupie, a najlepiej cała grupa - pilnuje zdrowego podziału między jednym a drugim końcem kija.

Przykładem pierwszym będzie grupa A. Początkowo jej działalność opierała się na bardzo mainstreamowych (lepsze słowo nie przychodzi mi tu do głowy) założeniach, choć we własnym zakresie wygląd grupy przedstawiał się grubo ponad średnią krajową. Mam tu na myśli głównie odwiedzanie imprez powszechnie znanych, typu "festiwal wikingów" czy "turniej rycerski". Mowa oczywiście o modelu imprezy, tj. impreza finansowana przez sponsora (instytucja państwowa/prywaciarz), z udziałem turystów i bannerami reklamowymi, z pokazami w stronę turystów i udziałem życia obozowego jako dodatkiem do całej reszty. Krótko mówiąc (i nie mam tu na celu urągania osobom, którym to odpowiada) - cyrk. Z czasem pojawiły się imprezy living history (LH), niestety na krótko, ale udział imprez o założeniach stricte rekonstruktorskich zaczął się zmniejszać na rzecz promowania rekonstrukcji w mediach, działalność rozrywkowo-oświeceniową itd. Obecnie działalność rekonstrukcyjna nie zanikła, miejmy nadzieję że choć tak pozostanie.

Przykładu B nie będzie.

Przykład C to grupa o podobnym okresie działalności. W "czasach heroicznych" jeździła tam, gdzie wszyscy, nie pojawiło się wiele jednostek, które chciały dalszego rozwoju. Od pewnego momentu jedyną imprezą, na którą jeździli, stał się Grunwald, a poza nim - w zasadzie cała działalność ograniczyła się do pokazów dla gawiedzi. Mówią - każdy robi to co lubi. Nikt pokazów nikomu zabronić nie może, ale pojawia się pytanie z tej samej półki, z której zadaje się PSWR - czy to jest rekonstrukcja? Zapytam zatem: czy to jest działalność oświatowa? Czy daje cokolwiek wykładanie gawiedzi teorii rekonstrukcji, jeśli każdym kolejnym razem idąc z tarczą na plecach przez miasto usłyszysz "zoba synek, rycerz idzie"? Pozostawiam do refleksji.

Jakby samo nasuwa się pytanie - co to ma do rzeczy? Przecież można robić dobrą rekonstrukcję i pogodzić to z udziałem w pokazach. Nie do końca. Zorientowanie na cel przekłada się tu na samą rekonstrukcję, choćby w postaci sprzętu, który używamy. Stawiając na efektowną, dynamiczną walkę - odciążamy blachy do kilkunastu kilogramów. Robiąc pokazy na bruku/asfalcie/betonie - podklejamy podeszwy gumą, albo (w lepszym wypadku) doszywamy dodatkowe warstwy skóry i ewentualnie ćwiekujemy je, choć na znaczny udział takich - archeologia nie wskazuje. Nawet robiąc wystawę muzealną - niekoniecznie dbamy o detale, a później łowcy mroku znajdują pasy sztukowane na aluminiowe nity, albo inne smaczki. A jeśli eksponujemy już artefakty, dobieramy te najrzadsze, najciekawsze dla oka przeciętnego odwiedzającego, a nie tłuczoną szarą ceramikę. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, względnie od celu na który jesteśmy zorientowani.

Wracając do koncepcji organizacji grup warto zasugerować koncepcję dalekosiężnego planowania. Większość grup organizuje spotkania nazywane w rozmaity sposób (walne, wiec, etc.), nie zdając sobie sprawy, że planowanie sezonu przed sezonem to trochę mało. Oczywiście można się tym zadowolić, ale samo sporządzenie listy wydarzeń do zaliczenia w sezonie - nie wystarczy. Warto poruszyć politykę grupy wobec otoczenia, rozwój sprzętu, rozwój kierunków, skarg i życzeń, wyciąganie wniosków z sezonu minionego, etc. Wbrew przekonaniom niektórych, ma to duże znaczenie.

Osoby, które uważają że ktoś tu chce się wyspowiadać/wyżalić - są w błędzie. Chodzi o swojego rodzaju sformułowanie przestrogi, z której wyciągnięcie wniosków na przyszłość może pomóc. Nie jest celem niniejszego wpisu sformułowanie hejta w kierunku pokazów jako takich. Podobne zdanie zdają się przedstawiać koledzy z Poruszaka:
http://poruszak.blogspot.com/2013/10/kiebasiany-rycerz-herbu-buka.html
Z tego miejsca zapraszam do lektury.
_______________________________________
* Celowo piszę "zorientowania", bo "orientacja" przywoływałaby niewłaściwe skojarzenia.

7 komentarzy:

  1. Mam podobne przemyślenia w temacie. Dużym problemem jest jest brak planowania. Bo wyznaczenie imprez, na które dana grupa chce pojechać to trudno nazwać planowaniem. Żeby wszystko miało ręce i nogi trzeba wyznaczyć konkretny cel na dany sezon i sposoby jego realizacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, nie wiem jak w późnym, ale wydaje mi się, że we wczesnym da się, w jakimś zakresie, pogodzić poziom i pokazy.
    W zakresie pokazów rzemiosła to łatwiejsze, no bo tutaj nie ma co odciążać ;) A w zakresie pokazów walki - jeśli jest zgrana grupa, dobra technicznie w walce - to mogą wyskoczyć i w samych koszulach, żeby pokazać jak wyglądał przeciętny Ziemek najeżdżający sąsiada Gniewka ;)

    A czy cokolwiek dają takie pokazy, opowiadanie konkretów a nie bajeczek dla głupków - jak dla mnie, jeśli jedna osoba wyniesie z tego sensowną wiedzę albo coś ją zaciekawi i sama podrąży dalej, to już jest dobrze, ale ja jestem w tej kwestii niepoprawną pozytywistyczną idealistką ;) Kropla drąży skałę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie do końca się zrozumieliśmy, Olu. Chodzi o to, że jeśli bierzesz pod uwagę pokazy w swojej działalności to przekłada się to na dostosowywanie pewnych standardów do tych wydarzeń o niższych potrzebach. Często nawet się nad tym nie zastanawiamy.
    Weź np. takie buty. Normalnie, próbując zrobić maksymalnie wiarygodną rekonstrukcję obuwia, zastosowałabyś ręcznie garbowaną skórę o grubości powiedzmy do 3mm, o parametrach osiągalnych przy rekonstrukcji procesu garbarskiego, a nie na przemysłowych maszynach, dających równą grubość skóry na całej powierzchni. Biorąc pod uwagę pokazy - dobieramy do podeszw butów w najlepszym wypadku (sic!) skórę 6mm, żeby nie zetrzeć podeszwy przez 1 sezon na bruku/asfalcie/betonie. Wczesne ma ten urok, że w skansenach najbardziej twarde podłoże to zwykle deptaki drewniane. Późne często odbywa się w terenie miejskim, utwardzonym. To nie zasada, ale wpływa na to że we wczesnej butów podklejanych gumą jeszcze nie widziałem, a w późnej - tak.
    W zakresie walki - zgadzam się w zupełności - jeśli sobie ufamy to możemy tłuc się nawet bez rękawic.
    Co do edukacji - tu się chyba zgadzamy. Pytanie czy jest sens nazywać to w ogóle działalnością oświatową, jeśli wynoszą z tego jakąkolwiek wiedzę 1-2 randomowe osoby. W dyskusji (bodaj na freha) dotyczącej pewnych bardzo mrocznych grup zajmujących się pokazami w szkołach zaczął się ból dupy o wciskanie dzieciom ciemnoty. Ktoś rzucił informację, że nawet nauczyciele nie zwracają uwagi na treść, bo sytuacja takiego pokazu to dla nich zwalenie roboty na "rymcerzy", i ja się z tym poniekąd zgadzam. Wyłączności na wiedzę nie mamy, jakąś działalność rekrutacyjno-rozwojową prowadzić trzeba, ale dla tych celów wystarczy 1 wydarzenie w roku z udziałem turystów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Celne spostrzeżenia co do zachowania grup.
    Co do edukacji to spotkałem się z ciekawym stwierdzeniem, że ruch rekonstrukcyjny jest taki jak społeczeństwo. Przez co gdy większość społeczeństwa ma radochę gdy na pokazie jest brutalna walka itp to nie przykłada się wagi do tego co można by nazwać rekonstrukcją. Owszem jest to stwierdzenie bardzo generalizujące, ale chyba jednak coś w tym jest.

    OdpowiedzUsuń
  5. Stare zagadnienie jak połączyć zarobek z pasją. Z własnych obserwacji; pokazowi mający do tego zmysł organizacyjny i żyłkę w biznesie przekuwają to w firmę z podszewką RR. Jeśli na tym dobrze zarabiają, mają przeszywki z drukowanego jedwabiu i ćwiekowane buty, a na zamkniętych imprezach prezentują się zacnie z wyładowanym po szczyty dwóch masztów swojego namiotu rekonstrukcjami mebli i ubrań- bo ubierają ich medievalni styliści, w postaci "kramu X". Niech się darzy. W kaście reko jestem zbyt nisko by mieć możliwość rozmowy z takim osobnikiem i wydedukować jak bardzo odstąpił od rekonstrukcji na rzecz pokazowego lansu z koszulką termiczną pod zbroją. Osobiście mi brakuje celu. Kiedy przyszło nam organizować pieszą wycieczkę w strojach, zostałam na klatce schodowej z koszykiem w jednym ręku, a telefonem z odwołaniem się ostatniej chętnej osoby w drugiej. Miło mi się jednak czyta o Waszych celach ;) pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Lutobor - to ja jestem pierwsza naiwna, bo swój stuff staram się robić jak najlepiej, a potem to samo ubieram po prostu na pokaz ;)
    Ale też pokaz rzemiosła to jest inna sprawa - jak cały dzień stoję przy krosnach albo garze z barwieniem, to mi się te, przykładowe, buty nie zetrą, w najgorszym razie sobie mogę coś podłożyć jeśli akurat stanowisko mam na asfalcie czy innej kostce ;) Inna rzecz, że jakkolwiek nawet to lubię i lubię mieć dodatkową kasiorę ze swojej pasji (no kto nie lubi ;) ) to nie jest to moja główna działalność zarobkowa, więc nie jest dużo tych pokazów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ostatnio widziałam 2 "pokazy" na święto gminy. Jeden na żywo. Akurat w miasteczku gościłam "służbowo", aż tu patrzę i oczom nie wierzę. "Rycerze". W ospałym, zapomnianym przez życie malowniczym, choć obskurnym miasteczku, na bruku wyłożonym na nowo z dotacji unijnej, przy Rynku, stało 5 na krzyż kramików z chińszczyzną, szczekającymi pieskami, dresem w paski oraz obowiązkowo różowa wata cukrowa. Na środku "szranki" wygrodzone czerwoną taśmą. Trwała przerwa. Ze 4 osoby, odziane w pseudorenesansowe bufy z połyskliwego aksamitu przechadzały się z mikrofonem, recytując puste wersy o jakiś damach i honorze. Gawiedź bardziej, niż na nich, patrzyła na zawartość plastikowych kramów. Z boku, bez żadnego zaplecza, stało kilku nienajgorzej uzbrojonych blacharzy. Bez ławeczki, by usiąść i odetchnąć. Bez miejsca, by odłożyć swoje rzeczy. Bez niczego. I nikt na nich nie zwracał uwagi. Ludność miejscowa zajęta była konsumpcją piwa na ławeczkach przy pobliskim jeziorku.

    Przypadek 2. Tym razem znam tylko ze zdjęć. Miejscowość mojego dzieciństwa. Miasteczko z klimatem. Od dwóch lat burmistrz zwietrzył szansę na przyciągnięcie ludzi na święto miasta rycerską szopką. Termin niestety pokrywa się z datą Grunwaldu. To nic. Zawsze znajdzie się grupa, która na Grunwald się nie wybiera. Nie ważne, z jakich względów. Ktoś oofertę burmistrza przyjął. Za to, że na ciasnym terenie pod murami zamku udało im się nawet przeprowadzić mini-jousting - szacunek. Ale gdy zobaczyłam zdjęcia dziewcząt tańczących jakiś "medievalny" taniec, odpadłam. Takie sukienki, to chyba od kilkunastu lat nie były widywane w bardziej poważnych kręgach reko. Nie wiem, bo sama krótko się bawię. Ale pluszowe księżniczki z wykrojem a la Disney pasują mi tylko do legend krążących wśród znajomych o "dawnych czasach w ruchu".

    Wnioski? Było mi autentycznie żal, że grupa, którą widziałam w pierwszym miasteczku, dała się wykorzystać na pokaz, na którym nie dość, że nie zapewniono im godziwych warunków, to jeszcze nawet publika nie wynagrodziła im wysiłków żywszym zainteresowaniem. Trudno. Ale poziom takich gminnych festynów jest niski i przy obecnych tendencjach chyba trudno o wyższy. Niektórych firm nawet nie stać już na zatrudnianie do pokazu rekonstruktorów.

    Niektórzy ludzie, którzy zarabiali na pokazach, obecnie nie jeżdżą już na żadne imprezy. Rekonstrukcja za bardzo kojarzyła im się z pracą, zarobkiem, wysiłkiem, stresem, zmęczeniem. Dlatego odchodzą. Bo to już nie była frajda.

    OdpowiedzUsuń