piątek, 12 października 2012

Rekonstrukcja lokalna a multikulti

Od momentu rozpowszechnienia Internetu, czyli w zasadzie od początku funkcjonowania rekonstrukcji historycznej w Polsce, przez łatwą dostępność do źródeł obcych pojawia się coraz większe zainteresowanie rekonstrukcją orientu. Dochodzi nawet do pojawiania się rekonstruktorów dalekiego wschodu. Często motywowane jest to niedostatkiem źródeł w naszym spektrum geograficznym. Zaczęło się od zatrzęsienia Rusów w najstarszych czasach które pamiętam jako rekonstruktor. Rozszerzyło się o próby rekonstrukcji Szkotów i Piktów, zapewne po kolejnym obejrzeniu filmu "Braveheart". Dziś zauważa się rekonstruktorów samurajów. Miałoby to jeszcze sens gdyby brać pod uwagę bliskie kontakty międzykulturowe; takie, których przedstawiciele mogli się rzeczywiście spotkać w epoce. Jednak kiedy dochodzi do obecności saracenów albo samurajów na wybrzeżu Bałtyku (chyba że zakłada to scenariusz imprezy) to coś tu jest nie tak...

Rekonstrukcja postaci spoza zamieszkiwanego terytorium to nie tylko problem tworzenia multikulti jakiego nigdy nie było. To także problem rzetelności. Poszukiwanie profesjonalnych materiałów do rekonstrukcji to nie tylko google.com, ale także biblioteki. Z kolei ten faktor tworzy kolejny problem - znajomość języka obcego. Np. odtwarzając Chazara z VIII w. wypadałoby dobrze znać rosyjski z rozszerzonym słownictwem nt. archeologii, bowiem większość materiałów źródłowych jest właśnie w tym języku. Rekonstruując Szweda z XII wieku wypadałoby mówić po szwedzku na przyzwoitym poziomie, z wymienionego wyżej powodu. Oczywiście nie rzecz w tym żeby na imprezach jako postać-mieszkaniec Rusi Kijowskiej mówić po starorusku, tak jak i średniowieczny polski rymcerz - załączać nawijkę sienkiewiczowską staropolszczyzną. Nawijkę staropolem zaobserwowałem głównie u tych, którzy próbują nadrobić tym swój sprzęt na żenującym poziomie. Próby rekonstrukcji języka z epoki to ciekawe przedsięwzięcie dla filologów specjalizujących się w językach wymarłych. Wymaga jednak dobrego przygotowania gramatycznego i leksykalnego. Bez tego wychodzi z tego parodia.

Fakty w epoce wyglądały tak. Cudzoziemcy brali udział w bitwach (np. Grunwald, Worskla, Visby, Legnica), w postaci najemników lub stron walczących, byli kupcami - w miejscach intensywnego obrotu handlowego (przy czym kupcy to ludzie bogaci), w postaci mniejszości osiedlonych na stałe w miastach (ludność żydowska), studenci (Akademia Krakowska od 1364), pielgrzymi (choć sanktuariów nie zliczyłem wiele). Tak więc obecność "orientalnych" podczas imprez rekonstruktorskich jest uzasadniona w wyżej wymienionych sytuacjach. Podobnie jak obecność kobiet-rycerzy - tylko wówczas, jeśli mamy udokumentowany konkretny przypadek (np. Joanna d'Arc). Poza tym - zjawisko zbyt upowszechnione. Podobnie jak kapaliny typu "kredka", przyłbice, miecze hanwei czy "syndrom Visby" u rycerzy.

Kilka słów na temat okrajania zjawiska lokalności. Osobiście przejechałem się na tym w rekonstrukcji wczesnego średniowiecza ograniczając się terytorialnie do Mazowsza. Niemal niemożliwe jest oparcie swojej rekonstrukcji na jednym mieście, gródku czy wsi. Jeśli nawet mamy komplet z Plemiąt: płaty, hełm, kusze, ceramikę - butów stwierdzam brak. Podobnie jak znalezisk tekstyliów. Można określić centrum skupienia uwagi, np. na miasto Szczecin i wśród znalezisk poszczególnych kategorii (np. buty, noże, ceramika, odzież, broń) wybierać te zlokalizowane najbliżej. Tylko wówczas z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć "jestem rekonstruktorem pomorskiego draba z połowy XIV wieku". Można oczywiście dojść do wniosku przeglądając opracowania że np. znaleziska noży z Londynu i Norymbergi, czy kształt podeszw butów z Utrechtu i Sztokholmu za bardzo się nie różnią. Owszem, pewne czynniki dla szerszego terytorium są wspólne. Co nie znaczy jednak że to usprawiedliwia wszystko. Zawsze to większa autentyczność mieć w pełni lokalny komplet sprzętu.

Warto jeszcze poruszyć rozmiar wspomnianego spektrum. Nie da się określić jednoznacznie jego rozmiaru. W dużej mierze warunkuje je ilość źródeł dostępnych tamże. Może to być Marchia Brandenburska, może to być miasto/gród - Nowogród Wielki, może to być też całe państwo - jak Państwo Zakonu Krzyżackiego. Sensu natomiast nie ma ograniczanie swojej rekonstrukcji według współczesnych granic politycznych. Żeby nie szukać przykładu daleko - Polska w momencie śmierci Kazimierza Wielkiego (1370). Jako odrębne podmioty polityczne należy odkroić od III RP Państwo Zakonne, księstwa Pomorskie i Śląskie, Nową Marchię i Mazowsze, dodać zaś Ruś Halicką. Grają tu dużą rolę kwestie wpływów politycznych i kulturowych. Analizując znaleziska z terenów dzisiejszej RP należy wziąć pod uwagę rzecz bardzo ważną. Czy dane miejsce wchodziło wówczas w zakres granic państwa polskiego? Biorąc zaś pod uwagę szersze spektrum które powinno nas interesować, tj. spektrum kontaktów kulturowych - będzie to Europa Centralna. Mniej więcej od Renu po Dniepr, od Inflant i południowej Skandynawii po Karpaty i Alpy.

Oczywiście nikt nie może zabronić rekonstruować innym samurajów, fińskiej konnicy czy berberyjskiego króla. Pozostaje mieć nadzieję że ogólny obraz etnicznej struktury rekonstruowanych postaci nie będzie bardziej przemieszany niż ma to miejsce w obecnej RP w XXI wieku. Poza tym sądzę, iż rekonstrukcja powinna być lokalna*.
__________________________________________
*parafraza słów Katona "Ceterum censeo Carthaginem delendam esse" (Poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć). 

9 komentarzy:

  1. Więc jaki powinien być końcowy wniosek? Że powinno się skupiać na terenie bliskim temu, z którego się jest, czy też to, że grupy powinny się skupiać na konkretniejszych terenach, a rekonstrukcje 'dalsze' powinny być realizowane w ramach oddzielnych grup?

    Bo wydaje mi się, że właśnie tylko wtedy jest sens tworzenia imprez z nimi. Mając np. jedną grupę dalekowschodnią ciężko ją gdziekolwiek włączyć. Jeżeli mamy dobrze zrobione inne grupy, można tworzyć imprezy, gdzie będzie odtwarzać się możliwe konfrontacje. No bo kojarzę grupę japońską z okolic Rzeszowa, ich zmagania z lokalnym rycerstwem to właśnie taka ciekawostka, brakuje tego elementu, który by nadawał charakter pełny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czołem.
    Saracenami nazywano wpierw hiszpańskich Maurów. Z czasem zaczęto tego słowa używać na określenie wszystkich Muzułmanów, a potem wszystkich niewiernych. Tak więc w czasach okołogrunwaldzkich Saracenami nazywano Litwinów, Żmudzinów itd. Tak więc rekonstrukcja Saracenów na wybrzeżu Bałtyku jest jak najbardziej w porządku, pod warunkiem że nie chodzi o Muzułmanów.

    Pozdrawiam
    Maciej

    OdpowiedzUsuń
  3. @ VonLodsch
    Końcowy wniosek jest prosty. Należy skupiać się na rekonstrukcji kultur, których przedstawiciele mogli się spotkać w realiach odtwarzanej epoki. Przykładowo najazdy Mongolskie były, więc w określonych odtwarzanych sytuacjach ta styczność mogła mieć miejsce. Jeśli zaś ktoś śmiga po ziemi chełmińskiej w szkockim kilcie to jest to zjawisko tak samo autentyczne jakby śmigał w pióropuszu i mokasynach. Tylko odległość inna. W dalej idącym wniosku skupianie się na rekonstrukcji lokalnej ma na celu eliminację wszelkich patentów ze źródeł pochodzących z drugiego końca Europy. I tak we wczesnośredniowiecznej dyskusję wyzywa czerpanie ze stroju ze Skjoldehamn, który znaleziono gdzieś na wysokości koła podbiegunowego. Etniczne pochodzenie stroju nie jest jasne. W okołogrunwaldzkiej bardzo często korzysta się z ikonografii francuskiej bądź ze źródeł angielskich. Pomijam źródła zza ściany kultury bizantyjskiej; AŻ takie mieszkanki spotyka się już sporadycznie, łatwo zauważyć znaczną odmienność względem zachodnich trendów. Póki co nadal mało ludzi skupia się na środkowoeuropejskich źródłach. Może przesadzam, bo kilkadziesiąt rekonów by się znalazło, ale nadal czuję niedosyt; rekonstruktorzy bazujący na zachodnioeuropejskim materiale to nadal ogólny trend, przynajmniej w RP.

    Pisząc o Samurajach miałem na myśli tą właśnie piechotę japońską z Podkarpacia, która ma rację bytu tylko na imprezach niezwiązanych z terytorium na których się one odbywają bądź na pokazach uzbrojenia. W Rekonstrukcji nie chodzi o to żeby nie pokazywać krzyżowców ramię w ramię z samurajami. Z jednej strony fajnie że chłopaki robią coś czego nikt inny nie robił i przykro że nie mają z kim się bawić, no ale krótko i obrazowo fakt ten ujmując - nie nasza piaskownica. A dalej się posuwając - piaskownica nie na naszej dzielni i nie w naszym mieście.

    @Laser
    Używając terminu "Saracen" dość ogólnie miałem na myśli świat muzułmański.

    OdpowiedzUsuń
  4. Eee, a moim zdaniem, ofc we wczesnym, bo późne to nie moja działka, a) więcej kultur - ciekawiej, b) jest i tak na tyle mało dobrze "zrobionych" osób, że "każdy kilogram obywatela dobrze rekonstruującego szczególnym dobrem narodu" - a że często ci podchodzący solidnie do rekonstrukcji akurat wybierają sobie nietypowe tematy? Oczywiście nie chodzi mi tu o "robienie" tambylca z jakichś pacyficznych wysp, ale szeroko pojęta Europa - czemu nie.
    Np. gdybym ja chciała być "lokalna" to musiałabym robić jakąś Słowiankę-Golęszyczankę. Problem jest w tym, że nijak mnie to nie ciekawi i nie bawi ;) Za to bawi mnie Gotlandia, bawią mnie Finowie - o ile ci pierwsi może mieli jakiś większy kontakt z naszymi terenami, to ci drudzy już raczej nie bałdzo. No i "robię" Gotlandię, a planuję i Finlandię ;)
    IMHO grunt żeby nie miksować, a już szczególnie nie miksować tych najbardziej charakterystycznych elementów stroju i wyposażenia poszczególnych grup.

    Z tą znajomością języka to też myślę nie do końca - żyjemy w czasach internetu, i stosunkowo łatwo jest np. znaleźć kogoś, kogo interesuje ten sam temat co ciebie, a do tego zna język w którym są napisane jakieś prace w tym temacie i może pomóc, podesłać materiały, nakierować. Druga sprawa to to, że nawet czytając coś posiłkując się głupim translatorem z czasem człowiek zaczyna łapać słownictwo "branżowe", i przynajmniej wie, gdzie w tekście szukać tego co go może interesować. Nie jest to stan idealny, ale jest jakiś początek.

    Strój ze Skjoldehamn myślę że jest często przywoływany dlatego, że jest dobrze zachowany no i bardzo znany - bardziej niż inne znaleziska, np. z Danii, niż bardziej lokalna ikonografia. A że jest specyficzny mocno to już większości wisi i powiewa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wczesne należy traktować trochę osobno, bo faktycznie mamy drobniejszy podział terytorialny na odrębne kultury. Że ciekawiej nie znaczy że poprawnie. Dziwnie robi się widząc Bizantyjczyków pod Warszawą. Szeroko pojęta Europa - nie. Poza Europą - tym bardziej nie. M.in. sądzę że właśnie rozdrobnienie kulturowe jest we wczesnej jedną z zasadniczych przyczyn tworzenia się setek blenderów, bo ludzie nie wiedzą co z czym jeść. Pomijam fakt że wszystko na czym bazują to albo to co zobaczą na wyjazdach albo (w najlepszym wypadku) na halli, nie zaglądając nawet do publikacji i w większości opierając się na obrazkach. Jeśli już się zdarzają jacyś dobrze zrobieni to faktycznie - specjaliści, którzy mają konkretny grunt zainteresowań i w tymże siedzą po uszy.
    Z tym językiem myślę że jak najbardziej, zdajesz sobie chyba sprawę jak działają internetowe translatory. Czasem wychodzi taki szajs że się w pale nie mieści... Daje to jakieś pole do zrozumienia o co chodzi w tłumaczonym tekście, ale o nieporozumienia bardzo łatwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście że zdaję - ale nie znaczy to, że należy w ogóle olać szukanie informacji do czasu wyuczenia się na blachę języka. Kurcze, przy moich zainteresowaniach to by były ze 3 języki :D Co w sumie dałoby i pozarekonstrukcyjnie dobre efekty ;)

      A co do tworzenia radosnych miksów we wczesnym - jak na mnie to jest przede wszystkim efekt bazowania na zdjęciach z imprez i braku jakiejkolwiek wiedzy. Kiedy ludzie zaczynają czytać - najczęściej przestają miksować. Rośnie świadomość ;) Zauważ, że większość osób wcale nie robi jakichś mega egzotycznych rekonstrukcji - tylko właśnie tych "lokalnych" - często na zasadzie że "Jestem z południowej Polski więc zrobię Słowianina z południowej Polski" - a efekty i tak są w większości opłakane :P
      I często właśnie te "egzotyczne" misie robią dobre rekonstrukcje, bo zaczęli drążyć, szukać, wyszli poza schemat "wiking-słowianin-rus" (a i tak każdy pyla w szarawarach i kaftanie ;) - nawet jeśli czasem ta egzotyka to tylko to że taki sobie miś ze Śląska robi Norwega (zamiast robić miejscowego Słowianina).

      Innymi słowy dla mnie rzecz się opiera nie na tym kogo rekonstruujesz, ale jak to robisz. W tym także np. czy pogłębiasz swoją wiedzę i w miarę jej rozwoju nie wahasz się wymieniać sprzętu bo wcześniej coś źle zrozumiałeś ;) Na szczęście cały czas możemy dowiadywać się nowych rzeczy i poprawiać to co robimy :)

      Usuń
  6. Lutobor, wiesz dobrze że jest praktycznie niemożliwe żeby każdy robił tylko swój region. Głównie dlatego że to tak naprawdę tylko zabawa i nie można komuś zabronić bo niby z jakiej bajki. A moralizować nie ma co w kraju gdzie np większość "wikingów" to obwieszeni srebrem jarlowie bez długiej łodzi i w jednej parze butów.
    Inna sprawa że ciężko czasem o źródła na konkretne regiony - vide Litwa i Prusowie. No i na koniec to co się działo np. w Projekcie 1196-1235 że zapraszali na imprezy przerobionych wczesnych, bo nie było sensownie zrobionych oponentów. W tym roku na Pomeranii to chyba była pierwsza impreza, gdzie występowali wyłącznie wydatowani "wrogowie" czyli Rusini, Jaćwingowie i różni koczownicy. Prawda jest taka że nie ma wyjścia i trzeba pójść na pewne kompromisy.
    Na przykład nasza konkretna sytuacja wynika z tego iż to towarzystwo określają i kierunkują konie. I ja osobiście chcę sobie móc legalnie pojeździć, bez marudzenia malkontentów, że baba w spodniach i wierzchem. A na tym by się skończyło gdybym nie miała solidnej wiedzy, że u Połowców tudzież innych koczowników, kobiety konno jeździły i czasem nawet walczyły. I nie jest to kwestia że jestem jakaś anty-kieckowa. Na Grunwstocku popylam w kiecy i się nie czepiam bo to impreza kompletnie z innej bani, ale poza tym odtwarzanie koczowników pozwoliło mi na połączenie dwóch moich pasji - koni i reko więc nie zrezygnuję z tego i tyle. I uważam że dopóki robi się to dobrze i spójnie to nie ma się czego czepić. Jak dla mnie to nawet samuraje są mile widziani o ile są dobrze zrobieni w ichnich realiach :-)
    pozdrowienia
    Rosamar

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak, doskonale wiem. I wiem też że znajdą się setki osób które się z w/w nie zgadzają. Tym nie mniej prawda jest taka że jeśli dalej "multikulti" będzie szło w tym kierunku, w którym idzie, w końcu lokalnych nie będzie, bo "lokalne jest nudne". O ile w Rosji robienie Złotej ordy, Chazarów, Mondziołów, Rusów itd. jest zupełnie NA MIEJSCU (ach, jak się pięknie podwójnie znalazło w swoim miejscu to zestawienie wyrazów), a na wyspach brytyjskich odtwarzanie angielskich łuczników jest czymś zupełnie normalnym, o tyle robienie tego samego w kontekście rekonstrukcji jakichś wydarzeń historycznych z terenów, powiedzmy Polskich, poprawne nie jest. I tu piję do łuczników na grunwaldzie, do hakownic na grunwaldzie, do bizantyjczyków na wczesnych imprezach, et cetera.

    Odnośnie jarlów obwieszonych srebrem. Prawda jest taka że 90% wcześniaków nie powinno wypowiadać nazwy "rekonstrukcja historyczna" o sobie nawet w gronie własnej drużyny. Alicja bardzo ładnie ujęła problem - "A od kiedy to zabawa dla wielu?". Jak chcemy się bawić w naszej piaskownicy pt. Rekonstrukcja, nie bawimy się z jarlami. Niech się bawią w piaskownicy pt. Wollin.

    Nie piję tu absolutnie do tych, co robią rzetelnie to, co robią, choćby robili to coś z końca świata. Ale zestawianie tego z elementami lokalnymi nie zawsze jest poprawne i idąc z rekonstrukcją do przodu i podejmując z roku na rok nowsze i bardziej dogłębne aspekty rekonstrukcji (jak ręczne tkanie, przędzenie, wymiana poszczególnych elementów inwentarza na lepsze) powinniśmy mieć na uwadze także ten aspekt.

    OdpowiedzUsuń
  8. To ja powiem inaczej:

    Jeśli pragniemy koszerności ze strony swoich kolegów z reko, to musimy bywać tylko na takich "wydarzeniach", które z góry określają, co wchodzi, a co nie - w tym sensie, iż jest to impreza PROJEKTOWA, gdzie do projektu należy 20-30 osób, które zrobione są tak, jak sugerują założenia samego projektu.

    Np. Projekt Volk - odtwarzamy m.in. Zgermanizowaną, lub napływową z Niemiec ludność Śląska, Pomorza, Mazowsza, to Ją odtwarzamy - w jednej grupie tworzymy reguły kreowania postaci i nie ma problemu, iż nagle ktoś Nam wyskoczy i jest Samurajem, albo Aztekiem - już nie mówię o "Obwieszonym srebrem Jarlu bez łodzi, w jednych butach" ;)
    Spotykamy się na jednej imprezie (przemarsz, obozing, etc) i każdy jest happy, gdyż nie ma kwasów, gdyż w jednej grupie z klarownymi regułami i zasadami łatwiej nad tym zapanować, dając pewien, ograniczony wachlarz opcji do wyboru, które są akceptowane - np. Odtwarzasz Ślązaka, Prusaka, albo chłopa spod Szczecina - Komu zależy i chce, to się dostosuje.

    Inaczej ma się zgoła rzecz an imprezach mniej, lub bardziej "masowych" -już nie mówię tu o Mhrokach, czy innych, niepoprawnie wykonanych rekonów w gumowych podeszwach i zbrojach z amelinium.
    Np. na Grunwstocku trzeba liczyć się z tym, iż mhrok będzie tak samo, jak będa ludzie w jednej chorągwi robiący Francuza, Anglika, Włocha i Rusina. Taki urok imprez masowych - jeśli to komuś przeszkadza, to jeździć nie musi, bo kto mu nakazuje?
    Jadąc na imprezę "Multi-kulti", "multi-regio", domniemanie akceptujemy jej warunki i nie powinniśmy się wkurzać o to, że nie ma podobnych Nam ;)

    Vide Ogrodzieniec - 15 lat mhroku i bułek wydawanych z plastik-tentu. Impreza śmieszna, luźna, zabawna i pijacka, ale jeżdze, bo lubię się wyluzować. Tak Samo Wielkie G - jade dla znajomych i dla symbolu, bo warto pojechać i się pobawić.

    Jeśli chcę dobrych, koszernych wrażeń, to robię wyprawę na Jurze, kompletuję ODPOWIEDNIĄ Ekypę i z dumą patrzę, jacy jesteśmy zajebiści i spójny tak ubraniowo, jak i blachowo.

    Pozdrawiam,
    Thomas aus Eichendorf

    OdpowiedzUsuń