sobota, 29 listopada 2014

Powinności wojskowe chłopów, rozbicie dzielnicowe - cz. 1


Wbrew pozorom i obiegowej opinii chłopi nie byli całkowicie uwolnieni od ciężarów wojskowych. Ponadto stwierdzić można, iż ze względu na różnorodność i ilość powinności wojskowych to właśnie oni ponosili główny ciężar obrony kraju. Geneza powinności wojskowych chłopstwa wynikała jeszcze z czasów panowania prawa książęcego. Prawo to nie było kodyfikowane, ale dzięki późniejszym immunitetom i przywilejom w których było znoszone, można prześledzić pewne tendencje, które w nim obowiązywały. Równie ciekawe i ważne dla omawianej sprawy były dokumenty związane z lokacjami na prawie niemieckim. To właśnie w nich znoszono dawne prawa – często nie wszystkie, a także nadawano nowe. W przypadku nie posiadania przez wieś dokumentu – braku lokacji, poddani z tej osady musieli stosować się do prawa zwyczajowego panującego wcześniej na danym terenie. W zasadzie można przyjąć iż w XIII wieku każdy chłop był zobowiązany do służby wojskowej na rzecz swojego pana. Na wyprawę, każdy miał stawić się uzbrojony, wyposażony własnym sumptem i służyć w niej na własny koszt. Mimo to trudno jednak przypuszczać by każdego mieszkańca wsi stać było na odpowiednie uzbrojenie i wyposażenie. Być może, podobnie jak w czasach Warneńczyka, na wyprawienie jednego zbrojnego składało się kilka zagród chłopskich.

Początkowo zbrojni wywodzący się ze wsi służyli we wszystkich wyprawach, również tych poza granice kraju, lecz wraz z upowszechnieniem się prawa niemieckiego i powiązanych z nim immunitetów, rola chłopów w tych wojnach malała. Mimo to niejednokrotnie zdarzało się, że władca w dokumentach wyłączał z ulg obowiązek wyprawy – wtedy mieszkańcy danej osady czy ziemi objętej danym przywilejem dalej musieli służyć we wszystkich wyprawach tak obronnych jaki i zaczepnych, na terenie księstwa a także poza nim.

Innym wyjątkiem, bardzo swoją drogą ciekawym, były regulacje w których udział w wyprawie uzależniano od tego z kim przychodziło walczyć. Zwolnienia z udziału w wojnie w wielu wypadkach mogły nie dotyczyć walki przeciwko poganom. Wydaje się to logiczne jeśli weźmiemy pod uwagę częstotliwość i skalę najazdów Litwinów, Prusów i Jaćwingów pustoszących ziemie podległe Polskim książętom.

Wystawiający dokument władca często zastrzegał, iż zwolnienia nie dotyczyły wojny obronnej jako takiej. Zdarzało się, że ograniczano tą powinność w większym stopniu, wyznaczając w dokumencie, której części władztwa mieli mieszkańcy wsi bronić, przy czym była to najczęściej ziemia na której dana wieś leżała. Dobra kościelne były często zwalniane z obowiązków wojskowych, innych niż wojna obronna. Mimo zabiegów o uchylenie i tych powinności, ze swoich dóbr duchowni musieli dostarczyć żołnierzy na zasadach określonych w dokumentach, bądź regulowanych zwyczajowo. Czasami na udział w wojnie wymagana była zgoda właściciela wsi lub specjalny dokument władcy powołujący poddanych pod broń.

Innym rodzajem walki z bronią w ręku w jakiej brali udział chłopi był obowiązek pogoni. Jak sama nazwa wskazuje polegał on na pościgu i wyłapywaniu rozbitego przeciwnika. Ta powinność była również często poddawana ograniczeniom, gdyż dotyczyła najczęściej tylko przyległych do wsi terenów. Co wydaje się zrozumiałe, gdyż nikt lepiej nie znał miejsc gdzie wróg mógł się ukryć lub dróg którymi mógł się wycofywać niż lokalna ludność. Wypełnianie tego ciężaru nie było służbą w oddziałach dowodzonych przez władcę, ale nie można odmówić jej charakteru wojskowego, wszak prowadziło do starcia z przeciwnikiem, który uciekał w większych lub mniejszych grupach.

Odmiennym rodzajem służby wojskowej chłopów z bronią w ręku była powinność stróży. Była to powinność polegająca na odbywaniu służby w pobliskim grodzie lub zamku, który wyznaczeni ludzie mieli strzec. Szczególne znaczenie wypełnianie tej powinności miało w czasie wojny, gdy wojska wyruszały na expeditio, ale mimo to w czasie pokoju również była potrzebna. O stróży wspominał autor kroniki wielkopolskiej, tymi słowami „„Czemu dla małej zdobyczy gardzicie większą? Oto bowiem grodu Zbąszynia trzech tylko mężów strzeże, czekając na innych, którzy przyjdą na stróżę do grodu” Usłyszawszy to rabusie i poszedłszy jakby w celu odbywania stróży grodowej, takim podstępem wkroczyli do grodu i zajęli go”. Obowiązek ten był o tyle istotny, że grody stanowiły o sile obronnej kraju. Takich punktów umocnionych zaopatrzeni w broń i zapasy chłopi mogli długo bronić. Pełniących obowiązek w grodzie inni chłopi zmieniali co jakiś czas. Mimo że zdarzały się zwolnienia władcy z tej powinności, to często zastrzegano w dokumencie, że nie dotyczyło to sytuacji gdy na kraj najechał nieprzyjaciel lub wymarszu własnych wojsk.

Stróżę pełniono również przy bronach, które były niewielkimi umocnieniami położonymi przy traktach prowadzących w głąb kraju na terenie przygranicznym. Pobierano przy nich również cło o nazwie brona. Tych przejść granicznych, a czasami również grodów, strzegła odrębna kategoria ludności chłopskiej zwanej stróżami. Zachodziły pewne podobieństwa między tą kategorią ludności a rycerstwem. Podobnie jak ci ostatni, byli oni zwolnieni z danin, ale zobowiązani byli do ponoszenia wszelkich ciężarów wojskowych. Ludność ta podczas pokoju zajmowała się rolnictwem, co odróżniało ich od warstwy feudałów, gdyż rolę uprawiali sami. Nie byli przy tym właścicielami wsi i ziemi na której pracowali. Dlatego wydaje się iż większe podobieństwo zachodziło pomiędzy nimi a ludnością wsi służebnych. Z tą różnicą, że ich służebnością była służba wojskowa, a nie obowiązek produkcji i dostarczaniu władcy czy jego grodom pewnych dóbr.

Chyba najstarszą wzmianką o rycerstwie grodowym, a raczej ludności pospolitej służącej na grodzie, można odnaleźć w kronice Thietmara. Aż trzykrotnie wymieniał on wietników miśnieńskich. Byli to ludzie mieszkający na podgrodziu, którzy w czasie zagrożenia mieli bronić umocnień. Gdy w 1015 roku Mieszko łupił okolicę i atakował gród „wietnicy, zwątpili w możności ocalenia i zostawiając prawie całą chudobę schronili się do warowni leżącej w górnej części grodu”. Jak wiadomo wymieniona warownia zwana castellum superius była wewnętrznym umocnieniem położonym wyżej niż inne i stanowiła schronienie do którego dostęp miała wyłącznie załoga grodu. Zatem wietnicy, którzy mieli tam wstęp, musieli stanowić część tej załogi.

W kronice Galla Anonima zachowała się wzmianka o wojowniku, który uratował życie władcy. Kronikarz całe zajście opisywał tymi słowami „pewien wszak prosty żołnierz*, choć nie ze szlachetnego rodu, szlachetnie pośpieszył mu z pomocą, gdy już miał zginąć, co następnie Kazimierz hojnie mu odpłacił, bo i miasto mu nadał, i co do godności wyniósł go między najdostojniejsze rycerstwo”. Trudno byłoby przypuszczać by osobę pochodzenia rycerskiego książę wyniósł do stanu z którego ta pochodziła, czemu i tak kronikarz zaprzeczył pisząc „pewien wszak prosty żołnierz, choć nie ze szlachetnego rodu”. Niewątpliwie więc mamy w tym wypadku do czynienia z przedstawicielem nizin społecznych,który brał udział w wojnie.

W dokumencie Henryka Brodatego wydanego dla Trzebnicy w roku 1224 występują ludzie określeni jako milites pogrodschi. Początkowo twierdzono iż byli oni rycerzami posiadającymi wsie i zamieszkujący tereny nieopodal grodu którego mieli bronić. Wydaje się jednak, że gdyby w rzeczywistości przynależeli do warstwy rycerskiej to władca nie dysponował by nimi z tak dużą dowolnością z jaką czynił to później. Książę nadając wsie zamieszkałych przez owych milites pogrodschi nie dokonywał z nimi żadnych zamian i transakcji, jak miało to miejsce w innych przypadkach. W związku z tym wydaje się iż należy ich zakwalifikować do ludności pospolitej, trudno jednak stwierdzić czy wolnej osobiści czy nie. Dokładne określenie ich statusu utrudnia również fakt iż w późniejszych czasach część z nich została zdegradowana do roli chłopów, a część dostała się do stanu szlacheckiego. Zdarzało się również, że pozostawali zawieszeni między stanami, zachowując mocniejszą pozycję niż chłopi, ale mimo to nie mogąc dostać się do stanu rycerskiego.

W roku 1271 Bolesław Pobożny nadał Jakubowi, Andrzejowi i Albertowi w dziedziczne posiadanie wieś Kamieniec. Nadanie różni się od innych tym że odbiorcy dokumentu zwani byli w nim nie miles, a ministrales. Zdaje się to sugerować iż dziedzice tej wsi nie byli szlachetnego pochodzenia. Na pewno byli w jakiś sposób związani z wojewodą Gnieźnieńskim na prośbę którego wystawiono dokument. Za pospolitym pochodzeniem Jakuba, Andrzeja i Alberta może również przemawiać fakt, że jeszcze w XVII wieku ich potomkowie posiadali niezależną pozycję, a w dokumentach zwani byli „mieszczanami ze wsi Kamieniec”.
________________________________
*W wydanym tłumaczeniu kroniki użyto termin „rycerz”, mimo to w tym wypadku dla jasności należy użyć słowa żołnierz lub zbrojny ew. nie tłumaczyć i pozostawić milles. 

środa, 19 listopada 2014

[Recenzja] Michel Pastoureau - Niebieski. Historia koloru

Jakiś czas temu wpadła mi w ręce dość ciekawa książka, także z uwagi na krytykę koloru niebieskiego, którą wcześniej podjąłem. Okazuje się, że prof. Pastoureau w treści danej książki dowodzi wielu kwestii, które poruszyłem wcześniej: niebieski był drogi, reglamentowany, skomplikowany w produkcji, etc.

Pastoureau porusza także kilka kwestii, których nie zgłębiłem dotychczas i chciałbym się nimi podzielić.
Inną książkę tego autora recenzowała już Owka.

Europejczycy do XII wieku nie widzieli lub nie potrafili nazwać koloru niebieskiego. Taką tezę przedkłada Pastoureau. Do XII w. Wyróżnia sie 3 zasadnicze kolory: czerń, biel i czerwień, które są w jakiś sposób nacechowane symbolicznie. Do tego dochodzą w XIII wieku żółć i zieleń. Nazwy tych pierwszych mają przydzielone znaczenie symboliczne jeszcze od starożytności. I to właśnie ich symbolika przekłada się na ich zastosowanie w zdobnictwie, malarstwie a także farbiarstwie. Kluczem do zrozumienia dobierania danych barw jest myślenie ludzi nadanym etapie rozwoju cywilizacji. Na etapie średniowiecza góruje tu symbolika barw.

Urzet a indygo. Epoka jeansów a epoka nogawic.
Powinniśmy nauczyć się, że obecne myślenie na temat niebieskiego i jego wszystkie skojarzenia i konotacje wynikają z dziedzictwa epoki nowożytnej, zaś w kontekście samego ubioru - XIX i XX w. To czasy odkrycia i wprowadzenia do produkcji błękitu pruskiego - sztucznego barwnika, który zrewolucjonizował farbowanie na niebiesko i radykalnie obniżył jego cenę i - przede wszystkim - uniezależnił jego produkcję od importów indygo zza morza. Pamiętajmy że w pewnym momencie indygo wyparło urzet i mimo kilku prób reaktywacji jego upraw, ostatecznie uprawa urzetu zakończyła się fiaskiem.
W kwestii urzetu prof. Pastoreau także zajmuje stanowisko. Na handlu pastelem (zmielonymi liśćmi urzetu sprasowanymi w kostki) niektóre miasta zbiły fortunę; nie znaczy to jednak, że farbowały masowo, ale raczej jakościowo. Tym bardziej, że autor wspomina o odbiorcy produktów - był to głównie dwór. Autor nie podaje cen urzetu, ale odsyła do tych treści. Wystarczy wspomnieć, że istniał wyspecjalizowany zawód zajmujący się farbowaniem na niebiesko, któremu zakazywano farbowania na czerwono (i odwrotnie), a łamanie tego typu przepisów związane było z poważnymi sankcjami.

W ogólnym zarysie, osoba, która przeczytała niniejszą książkę może przyjąć, że niebieski był popularny, jeśli tyle o nim piszą. I po części należy przyznać czytelnikowi rację. W kontekście epoki nowożytnej, ma się rozumieć. Od wprowadzenia indygo do produkcji tkanin niebieskich. To właśnie import indygo, którym farbuje się na niebiesko łatwiej, bardziej równomiernie i efektywnie, dokonał pierwszej rewolucji w farbowaniu na ten kolor. Wcześniejsze praktyki związane z obróbką urzetu były zdecydowanie bardziej skomplikowane, co ponownie dowodzi, że musiał zajmować się tym fachowiec.

Książka oczywiście nie jest pozbawiona mankamentów. Ale gdzie ich nie ma? Moim zdaniem, autor kładzie zbyt duży nacisk na symbolikę kolorów, co bardzo łatwo usprawiedliwić faktem, że Pastoureau to specjalista w zakresie mediewistyki i nauki o symbolach. Jednak nie wykluczam, że jest to swojego rodzaju przełom w odkryciu pewnego pola myślenia ludzi średniowiecza, "ugryzienie kanapki z drugiej strony". Pastoureau wspomina oczywiście o tym, że starożytni Celtowie umieli farbować na niebiesko. Jednak jak dobrze wiemy - nie ma bezpośredniej ciągłości kulturowej między nami a starożytnymi Celtami. Z tego też zręcznie wyprowadza, poprzez renesans karoliński, XII i XIII wiek aż po reformację, która zmieniła wiele. Jako ciekawostkę wspomnę, że ciekawym doświadczeniem byłoby przeczytać książkę drugi raz, wspak. Z naciskiem, na to, co miało miejsce w historii kulturowej koloru niebieskiego między średniowieczem a dniem dzisiejszym.

Z punktu widzenia rekonstrukcji.... polecam na półkę przede wszystkim każdemu domorosłemu farbiarzowi.