wtorek, 18 czerwca 2013

Szwy, dawniej i dziś

Z pozdrowieniami dla p. Krzysztofa J. z Polski Dzielnicowej, który pomysł na wpis u mnie zainspirował. Krótko i rzeczowo o ubiorach "maszynowo szytych, ale za to z ręcznym wykończeniem".

W sumie nie wiadomo skąd wziął się mit mówiący o tym, że podobno szwy maszynowe nie różnią się od dobrze zrobionych ręcznych. Doszedłem do jednej z możliwych teorii, ale to bardziej ciekawostka niż sensowne wyjaśnienie. Osobie, która pierwszy raz to powiedziała, mogło chodzić o częstotliwość przeszyć krawędzi materiału. W średniowieczu bowiem samo szycie było zwieńczeniem procesu tworzenia ubioru, ułamkiem czasu poświęconego na jego przygotowanie, którego większość zajęło przędzenie nici i tkanie materiału. Stąd właśnie dokładność i gęstość szwów jakie możemy zaobserwować wśród zachowanych fragmentów ubiorów średniowiecznych. Nie usprawiedliwiam tu (co chyba najłatwiej zauważyć) przeszywek pikowanych co 10-15mm, za to ręcznie, ale opisuję konkretny proceder, który najwyższy czas eliminować.

Istota mitu leży w tym że ktoś opacznie zrozumiał tę frazę, dochodząc do wniosku, że gęstość szwu to jeden z objawów poprawności maszynowych szwów, co spowodowało finalnie ich powszechne zaakceptowanie w środowisku (którego nazwanie rekonstruktorskim byłoby przesadnym uogólnieniem). Co ciekawe, problem dotyczy głównie szeroko pojętej okołogrunwaldszczyzny; nie zaobserwowałem obnoszenia się z "maszynowo szytymi ciuchami, ale za to z ręcznym wykończeniem" w innych okresach średniowiecza. Na pewno nie na taką skalę, jak ma to miejsce w okołogrunwaldzkiej. A problem leży w tym, szanowni czytelnicy, że natura tegoż jest morfologiczna. A mianowicie, szew maszynowy jest dwuniciowy. Spotkali się z tym na pewno ci, którzy pruli już worki wojskowe, ostatnio dość popularne źródło naturalnego koloru lnu w rekonstrukcji. Tak jest, jedna nić, która wchodzi w grubość szytych warstw materiału, i druga, która ją podtrzymuje. Nie ma tego przy ręcznych szwach. Nie dotarłem przynajmniej do znalezisk takich szwów.

Oczywiście pomijam fakt, że większość owych "ukrytych szwów nośnych", popularyzowanych obecnie w polskiej rekonstrukcji, wykonana jest syntetyczną nicią. Ukryty mrok to nie mrok? Czyżby?

Jeśli oczekuje się od ludzi jakkolwiek pojmowanej historyczności, nie można sobie pozwalać na umaszynowienie produkcji historycznego sortu, od strojów począwszy a na uzbrojeniu skończywszy. Są pewne niuanse spowalniające ten proces, choćby możliwości pozyskania wiarygodnych półproduktów i ich odpowiedniej obróbki (jak np. uzyskać hełm z kęsa żelaza dymarskiego, bądź tunikę z ręcznie przędzionej wełny z prymitywnej owcy, hm?); wiemy jednak, że to, czym się zajmujemy, jest dążeniem do ideału, a nie konkretnym stanem. Najgorsze, co można zrobić, to zatrzymać się na konkretnym etapie i spocząć na laurach. Najwyższy czas zacząć odróżniać rekonstruktorów od przebierańców i rekonstrukcje ubioru historycznego od kostiumów teatralnych. Taka prawda.

sobota, 1 czerwca 2013

Podeszwa a podłoże...

...czyli o brukowaniu ulic i co z tego wynika. Swojego czasu zaczęła mnie zastanawiać kwestia podkuwania butów w średniowieczu. Całkiem serio. Wśród przewałkowanych na freha.pl argumentów pro i contra należałoby zająć jakieś stanowisko. Zacznijmy od początku.

Jak powszechnie wiadomo podkuwali buty Rzymianie. Podkuwali nie tylko obuwie wojskowe, znane są także obiekty butów dziecięcych z gwoździowaną podeszwą. Wiadomo jednak także, że między średniowieczem a starożytnym Rzymem ciągłości kulturowej - brak. A widać to bardzo wyraźnie po znaleziskach obuwia. Kilka stuleci zaawansowane technologicznie rzemiosło szewskie Rzymian, od caligae do calcei w północnych prowincjach i nagle od IV-VI w. - jednokrójki, tzw. buty w kształcie worka. Przypomina to trochę odwrotność amerykańskiej archeologii, gdzie długo długo obserwujemy paleolit aż tu nagle wytrysk zamków kołowych i nowożytnego budownictwa kolonizatorów:)

Pojawienie się żelaznych elementów podeszwy uważać należy za konsekwencję pojawienia się brukowanych ulic. W średniowiecznych miastach bruk na ulicach zaczął się pojawiać od XIII w. (pomijając oczywiście starożytne pozostałości dróg rzymskich, które w wielu przypadkach leżą do dziś, choćby Via Appia). Mowa oczywiście o tych ważniejszych miastach. Na ziemie obecnej Polski praktyka brukowania ulic przywędrowała w XIV wieku, a jej upowszechnienia należy dopatrywać się w wieku XV. Oczywiście utwardzanie ulic niekoniecznie musiało awansować z dnia na dzień od klepiska do bruku; znane są przecież praktyki utwardzania nawierzchni drewnem. Trakty przez Żuławy Wiślane z bali drewnianych budowali jeszcze Goci; w wielu osadach i grodach budowano drewniane kładki jeszcze we wczesnym średniowieczu. Podobnych kładek można dopatrywać się w miastach pełnego i późnego średniowiecza. Niekoniecznie miejski krajobraz musiało cechować błoto, syf i gnój jak w westernach.

Najstarsze znaleziska z zachodniej Europy potwierdzające podkuwanie podeszw datuje się od połowy XV w. i nie należą do licznych. Wymienię 2 znaleziska: patynkę skórzaną z Londynu (ok 1440) i podkutą zelówkę z Paderborn oraz 1 przedstawienie - Hans Siebenbürger - Męczeństwo św. Urszuli, ok 1470-80. Potwierdza to fakt, że pojawienie się bruku na ulicach wymagało pewnego czasu adaptacji technologii szewskich do zaistniałej sytuacji.

W ogóle podkuwanie podeszw wymagało określonego przygotowania technologicznego, które to podkuwanie umożliwiło. Wymagało to przede wszystkim warstwowej konstrukcji podeszwy. Doszywanie kolejnych warstw umożliwiło pojawienie się otoka, tj. wąskiego paska skóry wszywanego na styku przyszwy i podeszwy. Początkowo miał on jedynie funkcję uszczelniania szwu i pierwotnie był niemal całkowicie schowany w grubości podeszwy. Z czasem szewcy doszli do wniosku, że rozszerzenie otoka ułatwi łatanie obuwia poprzez naszycie łat zewnętrznych, tj. zelówki i obcasa (sic!). Dopiero później doszywa się całe podeszwy jako kolejne warstwy (najwcześniej od końca XV w.). Najstarsze zabytki z doszytymi łatami zewnętrznymi (zelówka, obcas bądź obydwie razem) datuje się na koniec XIII w., upowszechnienie tej praktyki odbywa się przez wiek XIV. Należy jednak pamiętać że otok w butach nie był elementem obowiązkowym i wiele par butów funkcjonowało bez otoka nawet przez wiek XV. Mowa tu przede wszystkim o obuwiu dworskim, z noskami, które z założenia miały być wąskie i spiczaste, co obecność otoka psuła. Początkowo zelówka i obcas doszywane były w funkcji łat, dopiero z czasem zaczęto przyszywać je profilaktycznie, celem zapobieżenia przetarcia się głównej podeszwy.

Nawiązując do powyższego, można byłoby się dopatrywać znalezisk podkuwanych butów w Italii czy w Bizancjum, gdzie funkcjonowały jakieś pozostałości starożytnej kultury. Jednak kultura materialna tych regionów nie jest zbieżna z kulturą materialną Europy Centralnej. Przenikają się w pewnym stopniu, ale raczej nie w zakresie szewstwa, które wymagało szycia pod wymiar i nie przedstawiało sobą ważnej gałęzi handlu zagranicznego - zajmowano się szewstwem przede wszystkim w wymiarze lokalnym. Niestety nie dysponuję dostateczną bazą źródłową na temat archeologii bizantyjskiej, więc nie jestem w stanie przytoczyć dokumentacji dla potwierdzenia powyższego. Można jednak domyślać się pewnych odstępstw od ogólnoeuropejskich standardów wśród obuwia bizantyjczyków.

Pojawienie się bruku w miastach wpłynęło niewątpliwie na konstrukcję butów mieszczan. Czy jednak należy rozszerzać znaleziska miejskie do całości społeczeństwa? Chciałbym tu zwrócić uwagę na fakt, że lwia część prac wykopaliskowych odbywa się w miastach, co uwarunkowane jest opłacalnością prowadzonych badań - w miastach łatwiej coś znaleźć. Bardzo ciekawą perspektywę badawczą otwiera nam prowincja. Wśród mieszkańców wsi można dopatrywać się wolniejszej adaptacji pewnych technologii, zarówno łatania jak i podkuwania obuwia. Nie znaczy to oczywiście że na wsiach do XV wieku stosowano wolińskiego typu jednokrójki, nie można popadać w skrajności.

Tak więc patent podkuwania podeszw u rekonstruktorów można odłożyć między ciekawostki. Dokumentacja źródłowa jest zbyt uboga, żeby poważnie traktować temat podkuwania butów. Z pewnością źródła te toną w morzu znalezisk butów bez metalowych elementów podeszwy, których ponownego (po starożytnym Rzymie) szerszego użycia można dopatrywać się dopiero w czasach nowożytnych.