poniedziałek, 23 maja 2011

Słowo o broni drzewcowej

W ruchu dość oczywistą wydaje się obecność halabard. Halabardy są, bo i czym ma walczyć piechota? Dziś prześledzimy dokładnie temat broni drzewcowej na terenie Korony i okolic, celem udowodnienia czy faktycznie były w użyciu.

Korona była obszarem styku kultur wschodniej i zachodniej. Nie należy więc przyjmować, że z powodu przyjęcia kultury zachodniej wszystko było "po zachodniemu". Oczywiście bardziej wpływów zachodnich można się spodziewać w Wielkopolsce, na Śląsku czy w Małopolsce, ale przykładowe Mazowsze czy Ruś Halicka były już (z punktu widzenia bronioznawstwa) bardziej orientalne. Obszary na szeroko pojętym styku tych ziem były miejscem ścierania się tych kultur.

Jak nam wiadomo z przedstawień z 2. połowy XV wieku broń drzewcową o złożonym drzewcu już mieliśmy. Dostały się do Korony najprawdopodobniej za pośrednictwem niemieckich wojsk zaciężnych. Wiadomo też że halabardy były już znane trzynastowiecznym Szwajcarom - przyjmuje się że tam właśnie powstała halabarda. Wiadomo że Szwajcarzy użyli jej w bitwie z Habsburgami pod Morgarten w 1315r - to najprawdopodobniej jej najstarsze potwierdzone użycie bitewne. Jeśli chodzi o samo pojęcie halabardy należy ją rozróżniać z toporem drzewcowym. To 2 różne zabawki. Co prawda w 2. połowie XV wieku te 2 gatunki broni zbliżyły się do siebie wyglądem, pochodzenie,"etymologię" mają odmienną. Różnica polega na długości drzewca - w przypadku toporów drzewcowych z reguły do przepony, w przypadku halabard od linii wzroku wzwyż. Ponadto halabardy miały też funkcję kłucia, do tego fakultatywnie przeciwstawny hak umożliwiający ściąganie rycerza z konia. W XV wieku te różnice się zacierają, stąd czasem ciężko rozróżnić z czym mamy do czynienia. Zwłaszcza przeglądając nie zawsze precyzyjną ikonografię.

Nadolski jest zdania że nasza piechota była typowo strzelcza, jednak jego badania są nieco przestarzałe. Spisy zbrojowni miejskich a także kilka źródeł ikonograficznych temu przeczą. Faktem jest że na stanie zbrojowni miejskich leżała wówczas masa kusz, jednak zdarzają się (już w czasach przedhusyckich) cepy bojowe, spisy i masa tarcz (można się więc domyślać że broń w rodzaju korda czy topora mieszczanie mieli na własność).

Ze spisów zbrojowni miejskich wiadomo że w Legnicy były glewie. Coś co można interpretować jako glewię widać na poliptyku grudziądzkim. Zdaje się że to właśnie glewia jest najbliższym terenom Korony typem broni drzewcowej złożonej. Na pewno z punktu widzenia praktyki zdaje egzamin lepiej niż halabarda czy berdysz, które mają za dużą siłę ciosu i nieumiejętnie wykorzystane mogą wywołać niepożądane konsekwencje.


W Krakowie, Brzegu i Legnicy w spisach figurują cepy bojowe. Broń bardzo tania, ale niebezpieczna w użyciu nawet u spieszonego rycerstwa. Nie nadaje się do walki w konwencji lekkozbrojnej. Podobnie jak młot lucerneński, który także widać na poliptyku grudziądzkim.

Masa znalezisk włóczni dowodzi tego że była to broń bardzo powszechna. Zapewne jest to jeden z objawów wpływów wschodnich w Polsce - na Rusi w zasadzie nie używano innej broni drzewcowej w XIV w. Z punktu widzenia praktyki walki w piechocie (jeśli pominąć totalny grunwaldzki pussyfight) włócznia ma sens tylko w rękach doświadczonego walczącego, który jest pewien że nie wydłubie oka koledze po drugiej stronie konfliktu. Wypadki z włóczniami zdarzały się rozmaite i mówiąc szczerze w przypadku tej broni zalecana jest szczególna ostrożność i doświadczony jej operator.

Nie jest więc prawdą to co pisał Andrzej Nadolski, że polska piechota była typowo strzelcza. Fakt, że kusz i bełtów do nich na stanach zbrojowni miejskich jest od groma może tłumaczyć ich rola przy obronie miasta, którą w XV w stopniowo przejmowała broń palna. Broń drzewcowa do żeleźcu złożonym występowała i - choć nie była bardzo powszechna nie można negować jej obecności.

niedziela, 8 maja 2011

O ustawkach w klimacie (pseudo)historycznym.

Dziś wpis bardziej ideologiczny niż dydaktyczny, z uwagi na pewną ostatnio znalezioną wypowiedź na temat istoty reenactingu:
Generalnie cały problem zawiera się w spostrzeżeniu, które gdzieś już kiedyś się pojawiło (freha?) a mówiące o dwóch zasadniczych grupach ludzi - jednych traktujących całą tą zabawę przez pryzmat edukacji, pasji, przekazywania wiedzy w wizualny sposób i drugich uprawiających w istocie "sporty walki" w jakiś tam sposób zabarwione klimatem historycznym. Bardzo w jakiś tam sposób....
To perfekcyjnie podsumowuje jak podzieliła się rekonstrukcja na grupy nastawione na walkę, najczęściej tylko z pseudohistorycznym zabarwieniem w postaci strojów i pancerzy stylizowanych na historyczne, oraz na grupy nastawione na rekonstrukcję samą w sobie: cywilną, często połączoną z militarną, ale w dobrym, historcznym wydaniu. Istnieje pewien zasób mrocznych rekonstruktorów, którzy swoją "kulturę materialną" nastawiają nie na zgodność z realiami epoki, a popisanie się przed znajomymi, czy na sposób na wyładowanie negatywnych emocji (legalna ustawka), w dodatku tłumacząc, że nie chodzi tu o odwzorowanie elementów pancerza, stroju, czy choćby rekonstrukcję ówczesnych sztuk walki tylko adrenalinę, przygodę itd. Równie dobrze mogliby włożyć zbroje krossowe czy innego typu sportowe ochraniacze i robić to samo. Jeden pies.

Kluczowym elementem rozpoznania takich grup są treningi. Może to i zabawne, dziwne, czy kontrowersyjne, ale treningi po to właśnie są - żeby trenować walkę. Kontrowersyjne dlatego, bo ponad 90% GRH zajmujących się średniowieczem uważa treningi za wyznacznik egzystencji grupy. W przytłaczającej większości przypadków treningi te nie dają pożądanego efektu, bowiem istnieje w kraju grupa dobrze znanych, zawodowych "fighterów" którzy trenują niemal codziennie, podchodzi do sprawy turniejów sportowo i wylewa z siebie hektolitry potu, co później owocuje zjawiskiem, które nazywam "przewidywalnością wyniku turnieju". Dlatego ciekawym rozwiązaniem jest porzucenie turniejowej konwencji imprez, ze zmianą nacisku ze spieszonego rycerstwa na piechotę miejską i potyczki w formie zaprawy bojowej, bez współzawodnictwa o nagrody.